W dobie kina pseudo-akcji, gdzie prawdziwych wybuchów jest mniej niż testosteronu w wymoczkowatych niby bohaterach, fani staroszkolnej rozróby potrzebują ostoi i jednocześnie latarni, która wskaże im drogę do właściwego filmu na piątkowy wieczór. Dokładnie taką ostoją i latarnią w jednej osobie jest nie kto inny, jak Jason Statham. Człowiek, który jest stworzony z ognia, stali i wszystkiego, co epickie i zabija. Człowiek, który uczył Chucka Norrisa kopać z półobrotu, a Vina Diesela widzieć w ciemności. Człowiek, który grał jednocześnie obok Stallone’a i Schwarzeneggera i nie znikł w ich cieniu.
Jeśli tak jak i ja, kochacie kino akcji, po prostu musicie się – dla własnego dobra – zapoznać z filmami, w których brał udział Jason. Uwierzcie mi, mało jest nieudanych produkcji, w których Statham jest osobą pociągającą za spust. Pomyślałem, że w takim razie warto Wam przytoczyć pięć moich ulubionych czy to filmów, czy to serii, w których grał główną rolę. Może ktoś dzięki temu odkryje, że napakowane testosteronem kino spod znaku krwi, wybuchów i jednoosobowych armii nie skończyło się w ubiegłym wieku.Zacznijmy od czegoś najbardziej klasycznego, co pozwoli oswoić się Wam z estetyką filmów z Jasonem. Jeśli jeszcze go nie znacie, obejrzyjcie pierwsze dwie części „Transportera”, gdzie mamy trzy kluczowe składowe: samochody, Stathama i śmierć. Szybka jazda, widowiskowe popisy kaskaderskie, wymiana ognia na okrągło – wszystko podane w sosie z solidnego montażu i wystarczająco dobrego scenariusza. Trzecia część serii już, niestety, kompletnie mnie zawiodła. Głównie przez średnio napisane dialogi, które bardzo spowalniały akcję. Co nie znaczy, że nie warto po tę pozycje sięgnąć – szczególnie zapadła mi w pamięci scena, w której Jason rozbraja sporych rozmiarów grupę przeciwników tylko przy użyciu garnituru. Oczywiście, zapasowy miał w bagażniku.
W drugiej kolejności proponuję coś zdecydowanie bardziej wyszukanego. Mowa o trzech produkcjach Guya Ritchiego, w które był zaangażowany również nasz bohater. To nie tylko solidne kino – to klasyka kina. „Porachunki” oraz „Przekręt” to dwa filmy, w których akcja, błyskotliwe dialogi i solidnie zakręcona fabuła ciągle walczą między sobą o uwagę widza. Na deser proponuję pozycję kompletnie zakręconą, w której nie tyle próżno szukać logiki, co naprawdę trudno za nią nadążyć. Mowa o „Revolverze” z roku 2005, w którym osobiście się zakochałem, a który został bardzo słabo przyjęty, jeśli mnie pamięć nie myli. Powiem tak, jeśli już oswoicie się z retoryką filmów Guya Ritchiego i wystarczająco mocno polubicie Stathama, spróbujcie swoich sił z tą produkcją. Nie jest to klasyczne kino akcji. To w ogóle nie jest klasyczne kino. Ale zapada w pamięci, a to jedna z najważniejszych cech dobrych filmów.
Przyszła pora na pozycję, która stała się kultowa jeszcze przed premierą. „Niezniszczalni” to nie tylko film, który zebrał na jednym planie większość znaczących gwiazd kina akcji. To nie tylko film, w którym obok siebie stoją naraz Stallone, Schwarzenegger i Willis. To również film, w którym Staham gra głównego bohatera ramię w ramię z Sylvestrem i nie niknie w jego ogromnym cieniu. A to naprawdę był wielki test osobowości i umiejętności odnalezienia się obok tak wielkoformatowej gwiazdy, która praktycznie własnoręcznie stworzyła kino akcji oraz kino bokserskie lat 70-tych i 80-tych XX wieku. Poza tym, „Niezniszczalni” to jedna z najlepszych rzeczy, która przytrafiła się testosteronowym kinomanom w zeszłym roku. Obejrzyjcie, naprawdę warto.
Skoro jesteśmy przy produkcjach nowszych, warto wspomnieć o niedawnej premierze „Elity zabójców”. Tutaj Statham spotkał się nie tylko ze świetnym aktorem w osobie Clive’a Owena, ale także z kolejnym dinozaurem Hollywood – Robertem De Niro. Jednak nie tylko obsada przykuwa uwagę w tej produkcji. To kino akcji, które osobiście nazwałbym inteligentnym. Postacie są głęboko i ciekawie zarysowane, zaś intrygujące motywacje nimi kierujące pozwalają widzowie zatopić się w strumieniu fabuły. Takich produkcji w całej historii kina była naprawdę niewiele, głównie zaś przychodzą mi do głowy takie tytuły, jak te autorstwa Michaela Manna, chociażby „Gorączka”. Mam nadzieję, że to porównanie nie jest na wyrost, zaś Statham ze swoją „Elitą zabójców” obronią moją opinię.
Na deser dwuczęściowa seria, o której można wyrazić się jedynie kolokwialnie – jest stathamowaska w opór. Mowa o „Adrenalinie”. W jedynce Jason zostaje zatruty, zaś jedynym sposobem na powstrzymanie toksyny do czasu zażycia antidotum jest ciągłe dostarczanie organizmowi wrażeń, a tym samym i tytułowej adrenaliny. Mam więc wszystko – seks, pościgi i strzelaniny. Przy okazji kręcenia dwójki, twórcy uznali najwyraźniej, iż pierwowzór był zbyt przyziemny i niewystarczająco szalony. Dlatego wycięli Jasonowi serce i wstawili na jego miejsce akumlator. Tym razem też mamy masę samochodów – z tą różnicą, iż alternator jest na ogół podpięty bezpośrednio do niezastąpionego Stathama. Seksu też, oczywiście, nie brakuje.
Jeśli jeszcze nie znacie tych filmów, a macie w sobie smykałkę fana kina akcji, to myślę, że zapewniłem wam materiału do oglądania na przynajmniej kilka wieczorów. Dajcie znać w komentarzach, które z tych filmów są waszymi ulubionymi i czy, tak jak i ja, należycie do nieformalnego stowarzyszenia fanów Jasona Stathama.
Na deser zaś zdjęcie, które już raz robiło furorę na blogu, ale jest tak dobre, że nie zaszkodzi wrzucić jeszcze raz – strzelający Jason biegnący w powietrzu (w pozie „na morderczy czajniczek”).
Ten materiał w formie video został przygotowany dla portalu Gaminator.tv.
Statham jest bogiem i tyle 🙂 W sumie jeszcze nie zawiodłem się na żadnym filmie z nim. No, może poza Transporterem trzecim…
Tak, Transporter trzeci był za mało stathamowski. Ponoć jeszcze „Dungeon Siege” to jest potworna szmira – kręcił Uwe Boll i nawet Statham w roli epickiego farmera nie był w stanie pomóc. A tak poza tym – wszystkie filmy albo na plus, albo na gigantyczny plus.
Z Revolverem jest ten problem, że flashbacków i akcji bujającej się między różnymi punktami jest więcej niż w „Lost”, więc trochę ciężko to ogarnąć.
A w Killer Elite Statham zabija złych Arabusów bułką. No, kto inny tak potrafi?
I robi mordercze salto przywiązany do krzesła. Zaś w Transporterze 3 (jedyna dobra scena) zabija garniturem. Mistrz.
Jason podobał mi się w filmach Guya Ritchiego oraz w filmach typu Angielska robota, Teoria chaosu czy nawet w kinie akcji typu Transporter, Niezniszczalni itp.
Niestety Jason zaczął grać w filmowych kupach typu Adrenalina 1, 2 czy Durgeon Siege Uwe Bolla.
Co do Elity zabójców to film ratuje głównie Clive Owen bo postać grana przez Jasona jak dla mnie jest naiwna „Nie biorę pieniędzy bo są brudne” a sposób zabijania żołnierzy SAS to jakieś jaja zwłaszcza podtruwaniem kawy i wypadkiem na drodze :).
Na plus Dominic Purcel którego nawet w tym filmie nie poznałem.
Tak się właśnie zacząłem zastanawiać, czy „Teorię chaosu” oglądałem – będę musiał sprawdzić.
Co się tyczy „Adrenaliny”, to ja ją lubię właśnie za te chore pomysły, które w sumie działają tylko dlatego, że w głównej roli jest Statham (nie wyobrażam sobie innego aktora w podobnie dziwnym filmie akcji). Natomiast „Dungeon Siege” nie widziałem, ale wierzę, że musi to być straszna szmira.
zaliczam się także do nieformalnego stowarzyszenia fanów Jasona Stathama! Obejrzałam parokrotnie w/w filmy, mało tego. obejrzałam wszystkie, w których gra Jason i na żadnym się nie zawiodłam! Jason bez wątpienia jest moim ulubionym aktorem!
Witam, Olu! Cieszę się, że fanów genialnego Jasona jest więcej. :-] Sam mam ostatnio trochę zaległości w jego filmach (m.in. „Parkera” nie widziałem) i muszę to nadrobić koniecznie.
Korzystając z okazji witam na mojej stronie – to chyba Twoja pierwsza wizyta u mnie. :-]
Tak, tak wizyta pierwsza, lecz z pewnością nie ostatnia! Parkera miałam przyjemność już obejrzeć, teraz poluję na Hummingbird z Agatą Buzek, chociaż nie bardzo lubię ją oglądać na ekranie to obejrzę ze względu na Jasona!
Ooo, w Hummingbird jest Agata Buzek? Wow, nie miałem pojęcia! To taki trochę polski akcent w Hollywood, prawie jak związek ABC z Farrellem. :-]
A, i to też jest film do nadrobienia u mnie.
Cieszę się, że pierwsza wizyta nie była Twoją ostatnią. :-]