Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Happy Feet 2 – Stepujące pingwiny w rytmach Queen

H

Pierwszy „Happy Feet”, znany też jako „Tupot małych stóp” był filmem, według mnie, mocno przeciętnym, co najwyżej ocierającym się o określenie „sympatyczny”. Z drugiej strony, ocierał się też o określenie „niepokojący”. Ja wiem, że tematem animacji może być wszystko, gadające zwierzęta to absolutny standard, a samochody ze słowotokiem już dawno weszły na salony. Ale stepujące pingwiny? Jaki proces myślowy temu założeniu towarzyszył, nie wiem. Że wyglądają czasem, jakby od urodzenia nie zdejmowały fraków? I dlatego stepują? Czasem fascynuje mnie podobnie pokrętna logika. Niestety, „Happy Feet 2” nie dało mi odpowiedzi na te wszystkie nurtujące kwestie. Ale za to jest naprawdę dobrym filmem, dużo lepszym od jedynki.

Co ciekawe, ciężko w tej historii wskazać jednoznacznie na głównego, pierwszoplanowego bohatera. Pojawiają się postaci znane z poprzedniej części, czyli Mambo i Gloria oraz, postać nowa, ich syn, Eryk. Do tego jednak dochodzi jeszcze cała plejada innych pingwinów i nie tylko, zaś rozgraniczenie między pierwszo- i drugoplanowością bardzo się zaciera. Zabieg ten wyszedł naprawdę dobrze, gdyż wątki w ogólnym rozrachunku świetnie się przeplatają i w finale łączą w jedną całość. Mamy tu Swena, latającego pingwina, który szuka nowego domu, mamy dwa kryle, czyli takie krewetkopodobne cosie, z gatunku skorupiaki, które mają dosyć życia w ławicy i szukają sensu istnienia. Przy czym jeden z nich postanawia zmienić pozycję w łańcuchu pokarmowym i stać się drapieżcą (a przy okazji zjeść cokolwiek, co ma twarz, pokochałem ten tekst).

„Happy Feet 2” ma to, czego brakuje wielu filmom, które pretendują do miana filmów familijnych. Ma morał, prezentuje pozytywne przykłady i wartości. To ciekawa opowieść o tym, że odmienność nie jest zła, ale też nie oznacza, że trzeba pędzić życie w samotności. Pojawiają się też motywy pozytywnego bohaterstwa i przyjaźni, czyli wszystko to, co powinno być w produkcji dla najmłodszych.

Tak, trzeba to zaznaczyć, ta animacja nie jest kolejnym shrekoidem, skierowanym w rzeczywistości do doroślejszej części publiki. Akurat tak się złożyło, że podczas seansu byłem na sali wypełnionej dziećmi – 95% siedziało cicho jak zaczarowane, co znaczy, że film najwyraźniej do nich trafił. Jeśli więc jesteś rodzicem, który się zastanawia, czy zabrać dziecko na seans, mogę chyba powiedzieć: tak, warto. Co nie zmienia faktu, że oczko zostało kilka razy puszczone w kierunku dorosłych. W szczególności, jeśli chodzi o wspomniane dwa kryle – nie wiem, na ile ciekawy dla dzieci będzie wątek skorupiaka, któremu znudził się weganizm. Ja się szczere ubawiłem. I kilka razy śmiałem nieprzyzwoicie jako jedyny na sali, takie moje życie.

Jak to zwykle u nas w Polsce bywa, dubbing jak zwykle nam się udał. W rolach głównych wystąpili między innymi: Cezary Pazura, Tomasz Kot czy Wojciech Mecwaldowski i wyszło świetnie. Piosenki w języku Mickiewicza brzmią całkiem sensownie, co znów takie łatwe nie było, ponieważ w tym konkretnym filmie są one często motorem napędowym fabuły. Nie było można więc ich zostawić w stanie nienaruszonym, ponieważ dzieci nieobyte w stopniu wystarczającym z mową Shakesperara i Eminema po prostu by nie nadążyły. Mam tu tylko takie małe jedno „ale” i nie jest to nawet żaden zarzut pod adresem filmu. O co chodzi? O oryginalną obsadę. Ja po prostu muszę ten film obejrzeć po angielsku. W roli dwóch kryli wystąpili Matt Damon i Brad Pitt (szkoda, że nie Ben Afleck, szczerze mówiąc). To musi być genialne. Co więcej, główną rolę żeńską dostała Pink. Można lubić, można nie lubić – ale chrypę w głosie ma fajną i chętnie usłyszę kiedyś filmowe utwory w jej wykonaniu.

Na deser dodam coś, co mnie zaskoczyło. „Happy Feet 2” to hołd dla… Queen. Tak jest, tego jednego, jedynego, niepowtarzalnego zespołu. W filmie pojawia się nie tylko taki klasyk, jak „We Are The Champions”, ale również „Under Pressure” i to w roli bardzo ważnego narzędzia fabularnego. Jestem pod wielkim wrażeniem i bardzo mnie ten element urzekł oraz złapał za serce, w szczególności, że właśnie mijają dwie dekady od śmierci frontmena zespołu, unikalnego Freddy’ego Mercurego. Tym bardziej będę chciał kiedyś obejrzeć anglojęzyczny oryginał, gdyż tekst drugiego z utworów siłą rzeczy musiał zostać nie tylko przetłumaczony, ale też dostosowany do fabuły. Ale bynajmniej nie był to gwałt na kultowym kawałku – całość wyszła zaskakująco zgrabnie.

Jeśli szukacie filmu dla dzieci, wydaje mi się, że go znaleźliście. Choć ta opinia akurat opiera się na obserwacji i gdybaniu, sam jeszcze przez jakiś czas ekspertem w tym temacie nie będę. A jeśli po prostu, tak jak i ja, lubicie animacje, to jest jeden z tych, których lepiej nie omijać, nawet jeśli jedynka Wam nieszczególnie podeszła. To kawał dobrego filmu, po prostu.

Zapraszam również na moją videorecenzję filmu „Happy Feet 2”.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

0
Would love your thoughts, please comment.x