Wtórność w kinematografii to już rzecz, niestety, normalna. Nowy film Jona Favreau „Zathura” jest stuprocentowym potwierdzeniem reguły, że odcinanie kuponów od sławy hitowej produkcji sprzed lat nie popłaca. W szczególności – w oczach widzów. Ci, którzy oglądali „Jumanji” (obraz tych samych producentów), będą, zapewne, przez cały seans nawiedzani przez natrętną myśl: „Hej, ja to już gdzieś widziałem!”.
I owszem – nie można im odmówić racji. Historia „Zathury” jest niemalże kalką tej opowiedzianej w „Jumanji”. Pewnego dnia dwóch skłóconych ze sobą braci znalazło w piwnicy zakurzoną grę planszową. Już pierwszy ruch pionka zmienił cały świat wokół nich. Ich dom przeniósł się w przestrzeń kosmiczną, a kolejne rzuty kością były przyczyną następnych przygód.
Tu się objawia główna różnica między dwoma wspomnianymi filmami, czyli miejsce akcji (bohaterowie „Jumanji” błądzili po dzikiej puszczy, w którą zamieniła się ich posesja). Idea pozostała jednak ta sama. Co więcej, zapożyczone zostały również niektóre motywy, takie jak oszustwo podczas gry, czy poznanie alternatywnej przyszłości. Nie byłoby to takie złe, gdyby płynące z filmu morały nie były przekazywane w tak płaski i nieciekawy sposób.
Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze bardzo kiepsko wykonane efekty specjalne. Zorgoni, którzy nawiedzili dom Waltera (Josh Hutcherson) i Danny’ego (Jonah Bobo), wglądali jak pierwsza wersja japońskiej Godzilli – gumowo. Trochę lepiej było z wybuchami i animacją asteroidów – niemniej jednak, ciężko powiedzieć, żeby cieszyły oczy.
Jeśli ktoś miał wątpliwą przyjemność oglądać polską wersję językową, do działu minusów może jeszcze dopisać fatalny dubbing. Nie dość, że głosy kompletnie nie pasowały do postaci, to jeszcze czasem były problemy ze zgraniem ich z ruchami warg. Z tego powodu ciężko powiedzieć coś o aktorstwie – choć wydaje mi się, że to akurat była jedna z mocniejszych stron „Zathury”. Najciekawszego bohatera wykreował Dax Shepard, wcielający się w rolę uratowanego z przestrzeni kosmicznej astronauty.
To wszystko są jednak spostrzeżenia stetryczałego widza, który widział już zbyt dużo filmów i wszędzie widzi zapożyczenia. Dzieciaki, które o „Jumanji” pewnie nawet nie słyszały, były zachwycone „Zathurą”. Bawiły się świetnie, śmiały się i przeżywały całą przygodę razem z bohaterami. A chyba właśnie takie było założenie, prawda? Można powiedzieć, że na tym polu twórcy odnieśli pełen sukces.
20.01.2006
Powiem, że fajnie, iż co dzień jakiś wpis jest 😉 A co do filmu nie wypowiem się niestety, ponieważ sam zamysł fabularny mnie odrzuca.
Sierpień to w ogóle rekordowy miesiąc był – jak dotąd 21 tekstów, a pewnie jeszcze jakieś wpadną. :]
Nowa moda – odświeżanie dzieciakom starych hiciorów w nowej „lepszej” wersji 😀 Myślę że pod tym względem taki film jest ok: dziesięciolatkom wtórność nie przeszkodzi, bo nie znają „Jumanji”, a efekty specjalne mają jeszcze w nosie. My nie musimy oglądać 😉
Należę do tych ludzi, którzy Jumanji nie widzieli a na Zathurze bawili się całkiem spoko.
Film rzeczywiście nie powala, niektóre sceny są naciągane, ale jak patrzy się na niego pod kątem tego, że jest to film dla dzieci, które bądź co bądź pewnych niedociągnięć po prostu nie dostrzegają – to produkcja wypada całkiem nieźle. Patrząc jednak na Zathurę pod kątem „zdatności dla młodych widzów” to warto ją polecić. Nie ma żadnego „bicia po głowie gumowymi przedmiotami” a z tego co pamiętam bracia w końcu się dogadują i nawet morał tego wszystkiego się pojawia.
Koziołku – a czy myślałeś o tym, żeby filmom (i innym rzeczom które recenzujesz) wystawiać oceny? W skali np 1-10, w kilku kategoriach np treść efekty muzyka itd.
Myślałem o czymś w tym stylu, ale raczej chciałem bardziej oryginalne skale wprowadzić. W szczególności, że nie potrafię swojej oceny rozbić na muzykę, aktorstwo, dialogi etc. i do tego jeszcze zróżnicować w 10-punktowej skali. Ale chodziły mi po głowie takie skale, jak „popkornowa”, „dramatyczny”, „ryjąca beret” etc. Czyli takie, które by naprowadzały widza na klimat filmu.