Konsolowa seria Jax & Daxter była mi jak dotąd zupełnie obca. Po zapoznaniu się z przygodami pomagiera głównego bohatera wspomnianej przed chwilą gry doszedłem do wniosku, że… chyba naprawdę sporo mnie ominęło!
Daxter – gdyż tak nazywa się ów pomagier – jest łasico-podobnym osobnikiem, który od kilku lat próbuje uratować Jaka. Niestety, nic nie idzie po jego myśli, gdyż przyjaciel trafił do pilnie strzeżonego więzienia i przez ostatnie dwa lata Daxterowi nie udało się nawet pchnąć sprawy do przodu. Sytuacja zmienia się w dość zaskakujący dla niego samego sposób, gdy podejmuje się pracy jako… spec ds. dezynsekcji. Pozornie niezwiązane ze sobą sprawy zaczynają z czasem się wyraźnie zazębiać, gdyż plaga insektów w Haven City okazuje się bardzo dobrze przemyślaną akcją dywersyjną Kogoś Bardzo Złego z Samej Góry.
Morderczy repertuar
Jako że przeciwnicy Daxtera są dosyć specyficzny – w ilu grach ratowaliście łasicą świat przed robakami? – również asortyment narzędzi do eksterminacji musiał zostać należycie dostosowany do sytuacji. Twórcy z Ready at Dawn Studios wywiązali się z zadania po prostu rewelacyjnie – dawno nie spotkałem się z tak rewelacyjnie wymyślonymi narzędziami mordu. Początkowo, mamy dostęp tylko do elektrycznej packi na muchy, którą można wykonywać jedynie proste kombinacje ciosów. Jednak bardzo szybko dostajemy dostęp do rozpylacza trucizny, przy którym zaczyna się dopiero właściwa zabawa, gdyż z czasem zostaje rozbudowany o cztery dodatkowe funkcje. Otóż, dzięki rozpylaczowi Daxter… może latać! Wystarczy włączyć wyższe ciśnienie i już możemy wykonywać krótkie loty – jest to pomysł o tyle genialny, że plansze zostały świetnie przygotowane pod kątem wykorzystania tego rozwiązania. Krótkie loty przydają się przy bardzo wielu łamigłówkach przestrzennych. Poza tym, wraz z rozwojem fabuły rozpylacz można przekształcić również w miotacz płomieni i granatnik.
Jak już wspomniałem – etapy są naprawdę dobrze przemyślane i stale korzystają z praktycznie wszystkich umiejętności Daxtera. Co ważne, nuda nie ma szans nas dopaść nawet na chwilę, gdyż każda – dosłownie każda – misja jest bogata w różne urozmaicenia. Poza samym tradycyjnym skakaniem i walką z przeciwnikami, mamy tu masę wspinania, latania czy zjeżdżania – zarówna na różnych linach, jak i ślizgania się po rynnach. Do tego dochodzą również etapy „jeżdżąco-latające”, w których korzystamy z rozmaitych pojazdów i polujemy na insekty większego kalibru (etapy te są naprawdę doskonale pomyślane). Raz zdarzy się nam również siedzieć za działkiem i grać w typowy „celowniczek”.
To jednak nie koniec urozmaiceń – twórcy przygotowali dla nas jeszcze cały zestaw mini-gier. Na część z nich trafimy podczas „łamania zabezpieczeń” przy otwieraniu drzwi – z reguły polegają one na wciskaniu przycisków w odpowiednim momencie. Druga grupa mini-gier jest znacznie ciekawszy – żeby je odblokować, musimy zbierać czerwone Orby, porozrzucane w różnych, trudnodostępnych miejscach na planszy. Gdy zbierzemy już odpowiednią liczbę, musimy przejść się do domu, wleźć na łóżko i… wyśnić sobie dodatkowe zadanie. I tu zaskoczenie – wszystkie są wzorowane na znanych przebojach kinowych. Dosłownie padłem ze śmiechu, gdy przy pierwszym podejściu Daxter przebrał się za Neo i walczył z klonami Agenta Smitha. Zaś po wygranej rozgrywce komentarz „I know kung fu?” mnie po prostu dobił! Co ważne, sukces nie jest nagrodą samą w sobie – to jedyny sposób na odblokowanie dodatkowych umiejętności, takich jak bonusowe kombinacje ciosów przy użyciu packi czy dłuższy pasek życia. Zabieg ten spowodował, że Daxter bym pierwszą platformówką, w której zwiedziałem każdy zakamarek planszy, byle tylko znaleźć jak najwięcej czerwonych Orbów. Poza dwiema grami, wzorowanymi na filmie Wachowskich, dostaliśmy jeszcze dwie z Władcą Pierścieni w roli głównej oraz jedną z Melem Gibsonem i jego Braveheartem.
W zakresie grywalności muszę pochwalić Daxtera za jeszcze jedną rzecz – świetnie zbalansowany poziom trudności. Żeby przejść każdą z misji trzeba się sporo napocić, ale za to gra jest praktycznie wolna od źle przemyślanych i frustrujących do kwadratu momentów, które powtarza się po gazylion razy. Oczywiście, znajdzie się kilka sytuacji, z którymi raczej nie ma się szans bez kilku próbnych podejść – są one jednak na tyle przyjemne i interesujące, iż chęć rzucenia PSP o ścianę raczej się nie pojawia.
…I wycisnęli wszystkie soki!
Mam silne wrażenie, że programiści z Ready at Dawn Studios wycisnęli z PSP praktycznie wszystko, co dało się tylko wycisnąć (a później jeszcze podnieśli poprzeczkę przy okazji God of War: Chains of Olympus). Grafika jest po prostu śliczna, a animacje rewelacyjne! Co ciekawe, cut-scenki szaleją również na engine’ie gry, a nie przeszkadza im to w szokowaniu jakością.
Na najwyższą pochwałę zasługują wszystkie elementy oprawy video. Plansze są zaprojektowane wręcz genialnie, o czym już zresztą wspomniałem, i do tego są bogate w detale. Zaskoczył mnie fakt, że prawie nie spotykałem się z przenikaniem obiektów, co przecież jest bolączką praktycznie wszystkich platformówek. Mógłbym się tu po kolei rozwodzić nad projektami bohaterów, przeciwników i pojazdów, lecz wiem, że ta litania pochwał po prostu przedłużyłaby recenzję o ciągle powtarzające się, pochwalne epitety.
Takie same peany mogę napisać na temat oprawy dźwiękowej. Muzyka wpada w ucho i zapada w pamięci, świetnie podkreślając klimat gry. Natomiast voice-acting to już absolutny majstersztyk! Nie dość, że wszystkie dialogi są świetnie zagrane, to ponadto są również bardzo dobrze napisane. Z głośniczków przy każdej okazji sączą się żarty z typy tych inteligentnych i naprawdę nie raz musiałem odkładać konsolkę na bok, by spazmy śmiechu nie przeszkadzały mi w walce z kolejnymi przeciwnikami.
This is how the story goes!
Historia Daxtera naprawdę mnie wciągnęła. Twórcy postarali się, by ich dziecko było dopracowane pod każdym względem i naprawdę udało się im osiągnąć ten cel. Dodali nawet atrakcję dla fanów multiplayera – walki bojowych robaków, które chyba najłatwiej przyrównać do starć… Pokemonów. Jest to również ciekawostka dla fanów „zbieractwa”, gdyż owe robaki trzeba najpierw odnaleźć na mapie. Jest to dodatek, który ciężko docenić w polskich warunkach, gdzie niełatwo znaleźć kogoś do gry. Jednak w myśl zasady – lepiej coś mieć, niż czegoś mieć – jest to kolejny plus dla Ready at Dawn Studios.
Cóż można jeszcze powiedzieć… Daxter to po prostu obowiązkowa pozycja dla wszystkich właścicieli PSP. Nie tylko dla fanów platformówek! Osobiście, uważam tę grę za niemal bezbłędną i żałuję, że nie trwa przynajmniej dziesięć razy dłużej (choć i tak wcale krótka nie jest). Ode mnie gra otrzymuje prawie najwyższa notę, znak jakości, zielone światło, atest jakości Q, paszport Polsatu i co tam jeszcze tylko można wymyślić.
2008-08-13. Tekst napisany na zlecenie portalu Gaminator.tv.
dezynsekcja i łasico-podobny osobnik? Kto te gry robił? 😀