W ramach zrobienia sobie przerwy od remontu i sesji, wybrałem sobie film taki, którego głównym zadaniem miało być odciążenie moich przemęczonych zwojów mózgowych. „Skyline” zapowiadał się w miarę obiecująco pod tym względem – obcy, efekty, więcej obcych, więcej efektów. Okazało się jednak, że ludzie potrafią spartaczyć tak prosty pomysł na film. Niebywałe. Co prawda, przekonałem się o tym po raz kolejny, ale… i tak mnie to nadal zaskakuje.
Rzecz się dzieje bodaj w LA. Poznajemy naszą główną parę bohaterów – Pana Bez Charakteru (Eric Balfour) i Panią Przeciętną (Scottie Thompson). Zawiązanie akcji jest absolutnie niezwykłe. Otóż, omawiane dwie osoby po udanej imprezie kładą się spać, a gdy budzą się w nocy – voila, bliskie spotkanie trzeciego stopnia gotowe. Za oknami wszystko świeci się na niebiesko, zaś „naoczni świadkowie” czują dziwną, i samobójczą zarazem, potrzebę bliższego obcowania z nieznanym. Gdyby od tego momentu wszyscy zaczęli biegać z krzykiem, strzelać i ogólnie naśladować Willa Smitha z „Dnia niepodległości”, byłoby naprawdę OK. Niestety, postanowili raczej zabawić się w „Kevina samego w domu” i wzięli się za zakrywanie okien prześcieradłami.
Naprawdę tego oczekiwałem po filmie z obcymi. Prześcieradeł. I siedzenia w domu. Co ciekawe, w pewnym momencie była okazja poobserwować reakcję amerykańskich sił powietrznych na inwazję kolegów z kosmosu. Była to zresztą najlepsza scena filmu! Dlaczego? Ponieważ przez dobre pięć minut skupiła się na zmaganiach bezimiennego pilota myśliwca z wrażymi machinami wojennymi. Były wybuchy, była akcja i, co mnie zaskoczyło, był również naprawdę sprawny montaż. Czemu więc cała reszta produkcji kręciła się w okół bandy przeciętnych nudziarzy, skoro mogła skupić się na owymi pilocie? Zgaduję, że zabrakło budżetu.
Muszę być jednak sprawiedliwy – „Skyline” może się pochwalić naprawdę niezłym projektem wizualnym obcych. Pachniał mi co prawda trochę StarCraftem (dla osób w temacie – takie połączenie Zergów i Protossów, zwane również Hybrydą), ale co tam – spisywał się bardzo dobrze. Szczerze mówiąc, gdyby wyciąć wszystkie sceny z głównymi bohaterami (ok 75 minut nudy na 90 minut filmu), wyszłaby z tego naprawdę zgrabna krótkometrażówka. Gdyby jeszcze tylko wsadzić Willa Smitha za stery wspomnianego myśliwca…
Konkludując – nie idźcie na „Skyline”. Nie ma sensu. To kolejny nudny film o inwazji obcych, w którym twórcy nie skupili się na tych ciekawych aspektach wizyty kosmicznych turystów, lecz na losie „szarego zjadacza chleba”*. Szczerze mówiąc, jeśli idę do kina w celu kompletnego ogłupienia się, średnio interesuje mnie los statystycznego cywila. Mnie interesuje wtedy los każdego, kto ma ochotę zabawić się z kolegami w Rambo i samotrzeć powstrzymać atak obcej rasy. Proponuję poczekać, aż ktoś zmontuje 15-minutowy klip ze wszystkimi efektami specjalnymi i wrzuci na YouTube’a. Płacenie za pełny seans po prostu mija się z celem.
*Oczywiście, gdyby ktoś nakręcił dobry film o losie „szarego zjadacza chleba” umiejscowiony w realiach inwazji obcych, wcale bym się nie obraził. Chyba jednak dotąd taki nie powstał. A może mi coś umknęło? Kojarzycie jakieś tego typu filmy? Dodam, że widziałem „Znaki” oraz „Wojnę światów” – obydwa mi się, niestety, nie podobały.
Obczaj sobie Project Monster (aka Cloverfield). O niebo lepszy od kiczowatego Skyline.
Widziałem. Niestety. ;] Ale to akurat chyba nawet nie byli obcy, tylko Wannabe Godzilla. Szczerze mówiąc, na „Cloverfieldzie” prawie usnąłem, zaś podczas seansu „Skyline’a” cieszyłem się, że przynajmniej nie został nakręcony w stylu „kamerka z ręki”.
Z filmów typu „zdarzyło się naprawdę, tu są dowody, które sam nakręciłem” podobał mi się chyba w sumie tylko pierwszy „Blair Witch” i, od biedy, polski „Project Zombie” (gdyby był krótszy o połowę, już w ogóle byłoby super). Ciekawe było też „Paranolmal activity”, gdyby nie koszmarny finał. :]
Powiem tak: gdy zobaczyłem reklamę w telewizji, myślałem, że to jakaś nowa akcja promocyjna Mass Effect 3. Serio. Jakoś mi się skojarzyli ze Żniwiarzami. Inna sprawa, że po zajawce stwierdziłem, że „wygląda raczej głupio, ale pewnie chociaż nadrabia akcją”. No to się chyba pomyliłem. xP
Powiem Ci, że to skojarzenie z ME3… Faktycznie można byłoby się tu doszukać pewnych inspiracji Żniwiarzami. Mam wrażenie, że „Skyline” ma po prostu taki typ obcych, którzy kojarzy się ze wszystkimi innymi typami obcych w historii S-F – takie uśrednienie cech charakterystycznych. Choć i tak muszę zaznaczyć, że akurat design był mocną stroną (jedyną zresztą) filmu.
Obejrzałem ten film. Coś we mnie umarło.
A szkoda, bo liczyłem że to będzie survival horror z obcymi. Z naciskiem na „survival” jak w ostatniej grze Tomb Rider. W sensie ledwo żyjemy, co się dzieje, boze on umarł, ja choruję, jeszcze obcy, niewrażliwi na ciosy. A na końcu wszyscy giną : D
A co do Willa Smitha – cieszę się, że go nie było, bo jeszcze by swojego synalka wcisnął (dla perwersyjnej, masochistycznej przyjemności – obejrzyj „After Earth”)
Z takich survivali, to chyba Project Monster najbardziej się kwalifikuje – tylko że tam jest Godzilla, a nie ufoki. :]
A After Earth idzie obejrzeć? Jakoś boję się to nawet do prasowania włączać…
Zapewne zależy od gustu – ale po kilku głębszych to świetna komedia.
Hm, to może postoję i poczekam na coś innego. Jakoś Jadena nie jestem w stanie polubić.