Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Czarny łabędź – Long Live Aronofsky!

C

Darren Aronofsky jest specyficznym reżyserem. Tworzy średnio jeden film na dwa lata, ale gdy już coś wyreżyseruje… czapki z głów. Znacie „Pi”? „Requiem dla snu”? „Źródło”? Jeśli nie, biegnijcie szybko i nadrabiajcie zaległości! I od razu obejrzyjcie „Czarnego łabędzia”. A jeśli tak? To biegnijcie szybko, obejrzyjcie je wszystkie jeszcze raz. I od razu obejrzyjcie „Czarnego łabędzia”. Tak czy inaczej – od razu obejrzyjcie „Czarnego łabędzia”!

Tak naprawdę, mógłbym już skończyć ten tekst. To jest po prostu 11/10. Oglądając film, nie mogłem wyjść z podziwu, jak genialnym reżyserem jest Darren Aronofsky, by z – w sumie – prostego pomysłu, zrobić coś tak pochłaniającego i nie pozwalającego choćby mrugnąć. Rzecz jest o Ninie (w którą wcieliło się brawurowo Natalie Portman), baletnicy, która marzy o roli królowej łabędzi w „Jeziorze łabędzim”. I dostaje tę rolę. Sęk w tym, że nowa interpretacja owego baletu wymaga od niej zagrania równocześnie złej siostry swojej wymarzonej bohaterki – tytułowego czarnego łabędzia. Zaś jej ciągłe dążenie do perfekcji i brak umiejętności wyzwolenia się na chwilę spod jarzma własnej doskonałości zaczyna ją prowadzić drogą ku zatraceniu.

Nie da się opisać wrażenia, jakie robi ten film. Jak sami zapewne zauważyliście, streszczenie fabuły nie sugeruje niczego szokującego – ot, dramat psychologiczny. Wszystko tkwi jednak w szczegółach – nie tylko diabeł, ale i wszyscy aniołowie. Powtórzę to jeszcze raz – reżyseria jest nie z tej planety! Ostrzegam, wbrew pozorom „Czarny łabędź” to emocjonalna jazda bez trzymanki, która potrafi wycisnąć ostatnie soki z widza.

Wszystko w tym filmie jest doskonałe. Na zakończenie postanowiłem więc zwrócić uwagę na pewną część tej doskonałości, która najbardziej mnie zaskoczyła. Natalie Portman. Ręka do góry, kto ją skreślił po Gwiezdnych Wojnach? Nie wiem, czy widziałem w historii drugi przykład tak szokującej ewolucji aktorskiej. Jej kreacja w „Czarnym łabędziu” zasługuje na Złotego Globa. Na szczęście, nie tylko ja tak uważam – owa nagroda już do niej powędrowała.

Muszę też oddać sprawiedliwość Mili Kunis, po której się przejechałem wręcz bezlitośnie po obejrzeniu „Księgi Ocalenia” ze świętym Denzelem. W „Czarnym łabędziu” co prawda nie miała żadnej szczególnie trudnej roli, ale to, co dostała, zagrała dobrze. A myślałem, że nic z niej nie będzie – po raz kolejny się myliłem. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze oczywiście genialny Vincent Cassell. Ale tu zaskoczeń nie ma – on zawsze taki jest.

Wniosek – choćby się waliło i paliło, od razu obejrzyjcie „Czarnego łabędzia”!

Subscribe
Powiadom o
guest

30 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Oceansoul
14 lat temu

Powiem tylko jedno – umrę jak nie zobaczę!
Swego czasu Requiem for a Dream wywarło na mnie tak niesamowite wrażenie, że nie wyobrażam sobie, by miał mnie nie zachwycić jakikolwiek inny film Aronofsky’ego. Soundtrack też mam już przesłuchany, i choć jak na moje ucho brakuje w nim motywu tak charakterystycznego, jak ten z Requiem, to i tak „daje radę”, zwłaszcza te kawałki połączone z muzyką z Jeziora Łabędziego.
A co do Portman, to ja nigdy w nią nie wątpiłam, nie po niesamowitym debiucie w Leonie. Rolę w Star Wars miała, jaką miała, nie było tam pola do popisu moim zdaniem. I jakoś tak ogólnie lubię ją oglądać w filmach

Oceansoul
14 lat temu

„Taki sam start miał Leo Di („Co gryzie Gilberta Grape’a”, który chyba miał być filmem Deppa, a był filmem Leo). Później był przeciętny „Titanic”, który skazał go na rolę przystojniaczka, i długo, długo nic. Ostatnio się odbił dzięki filmom Scorsese, choć jak dla mnie gra trochę „jedną miną”. Ale i tak jest lepiej niż za czasów „Titanica”. :]”
„Co gryzie…” jeszcze nie widziałam. Zamierzam. ^^ W „Titanicu” był nie bardzo. W „Romeo i Julii” jeszcze gorszy. Za to w ostatnich latach coraz to lepiej, w „Wyspie Tajemnic” byłam wręcz zachwycona jego rolą. Zdecydowanie współpraca ze Scorsese wyszła mu na dobre. Czekam na ich wspólną biografię Roosevelta.

Nyantara
Nyantara
14 lat temu

A wracając do Czarnego Łabędzia – jak myślicie, przypadnie ten film do gustu osobom, które nie za dużo lubią myśleć oglądając coś? Osobom, które wolą filmy akcji niż psychologiczne?

angiełło
14 lat temu

Nie twierdzę, że film mi się nie podobał – przeciwnie, ale zważcie że u Aronofsky’ego jest to samo. Ciągle i to w sensie ścisłym. Więc to jak najbardziej dzieło z tej ułomnej planety. Bez huraoptymizmu.

uriel
uriel
14 lat temu

Mnie ciekawi jak Aronofsky poradzi sobie z Wolverine 😉

uriel
uriel
14 lat temu

Niestety z tego co się doczytałem to historia ma być tylko jedną z przygód Wolverina. Coś na Bliskim Wschodzie z tego co pamiętam. Jeśli ktoś pilnie śledzi komiksy, pewnie będzie w stanie powiedzieć więcej. Pewnie kiedyś pokuszą się o reset Wolverina, jak to z Marvelem bywa, ale raczej nie nastąpi to szybko.
Ciekawe jest to, że w świecie reżyserskim każdy ma swoich ulubionych aktorów. Tak jak u Burtona non stop pojawia się Depp, a u Aronofsky’ego Jackman.

uriel
uriel
14 lat temu

Miałem na myśli Daleki Wschód 😛

Chimek
14 lat temu

– Pi, Requiem, Źródło i w sumie Zapaśnik też… Wszystkie połączone są tym samym tematem, rdzeniem – obsesją. 😉 W „Pi” to tytułowa liczba i matematyka, w „Requiem” – odchudzenie/hajs/whatever, „Źródło”? „lekarstwo” na śmierć. „Zapaśnik”? Powrót do chwil chwały. Z tego co piszesz o „Czarnym Łabędziu” to tu z kolei pojawia się perfekcjonizm. Zatem Aronofsky tak naprawdę ciągle robi filmy o tym samym – ale co z tego, i tak go kocham(y). 😛

elviis
elviis
14 lat temu

jak dla mnie Natalie przed „Łabędziem” pokazała co potrafi tylko w „Closer”…

elviis
elviis
14 lat temu

„widziałaś” poproszę 🙂 tak, widziałam, ale jakoś mną nie wstrząsnęła.

elviis
elviis
14 lat temu

hmm może chodzi o odbieranie – za młodu odbiera się wrażenia inaczej niż później 🙂

Oceansoul
14 lat temu

Obejrzałam, jestem wgnieciona w fotel. Zgadzam się całkowicie z Twoim stwierdzeniem, iż to „emocjonalna jazda bez trzymanki”, szczególnie ostatnie 30 minut. Przez większość filmu miałam dreszcze, a pod koniec to aż nie potrafię opisać, co ten film ze mną zrobił, ale stan przedzawałowy to takie minimum.
Nie cierpię słowa „genialny”, przede wszystkim dlatego, że jest ze wszech miar nadużywane w dzisiejszym piśmiennictwie, zwłaszcza tym Internetowym, ale tym razem zrobię wyjątek – ten film jest genialny.
I ja chcę zobaczyć Jezioro Łabędzie!

Ingmar
Ingmar
14 lat temu

Tak, film godny polecenia. Wzbudził we mnie naprawdę niezłe emocje, co ruchomym obrazkom zdarza się raczej rzadko.
Ach, tak w roli uzupełnienia – dodatki z komputerowej animacji nadal rażą mnie sztucznością. Mogliby sobie darować.

Kocik
14 lat temu

Niesamowite! Obejrzałem cały czas, a ciągle pamiętam jak od jakiejś połowy seansu siedziałem w kinie, w maksymalnym skupieniu wpatrując się w ekran i nie mogąc uwierzyć w to, co widzę. POLECAM!
Co do poprzednich filmów tego reżysera, to dzień przed obejrzeniem „Czarnego Łabędzia” oglądałem „Requiem dla snu” i, choć jest solidny i uważam go za Dobry, to nie wciągnął mnie i nie przejął tak mocno i tak głęboko jak „Czarny Łabędź”.
Oceansoul pisze: „Nie cierpię słowa „genialny”, przede wszystkim dlatego, że jest ze wszech miar nadużywane w dzisiejszym piśmiennictwie, zwłaszcza tym Internetowym, ale tym razem zrobię wyjątek – ten film jest genialny.
I ja chcę zobaczyć Jezioro Łabędzie!”
Mamy bardzo podobne podejście co do tego słowa 🙂 Jednak ja uważam go za Wspaniały. To ciut mniej niż genialny. Przymiotnik „Genialny” rezerwuję sobie na razie dla „Ceny Strachu”!
Tak, i ja też zobaczyć Jezioro Łabędzie!

Oceansoul
14 lat temu

Wg Filmwebu ja mam 56 'dziesiątek’, więc procentowo to pewno trochę więcej niż u Ciebie, w końcu mam dużo mniej obejrzanych. Z czego niektóre z tych ’10’ to takie oceny z miłości do filmu, mimo że zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest to 'Arcydzieło’ ani genialny twór. Za to każdy film z ’10’ mogłabym oglądać w nieskończoność, więc to chyba ich wspólna cecha. ^^

Jasia Stankiewicz
13 lat temu

Nie wiem, czy mogę komentować jeśli nie oglądałam filmu i nie przeczytałam wszystkich Waszych komentarzy, ale spróbuję.
„Łabędzia” nie widziałam, bo temat jest dla mnie zbyt ciężki. Potwierdziły to słowa  przyjaciółki, która stwierdziła, że z moją wrażliwością nie powinnam tego oglądać. „Pi” też nie oglądałam, a „Requiem dla snu” nie mogłam znieść.  To ten rodzaj psychodelicznego filmu, który mnie wciąga i dlatego go oglądam (+ oczywiście, żeby móc wyrobić sobie opinię), ale w rzeczywistości najchętniej wyłączyłabym telewizor. Natłok obrazów działa na mnie wyjątkowo źle, a pani Burstyn do tej pory śni mi się po nocach.
Wracając do Łabędzia – nie zamierzam poddawać w w wątpliwość talentu p. Portman, ale jw. – tego typu filmy zwyczajnie nie są dla mnie. Mniej przerażałby mnie oderwany od rzeczywistości horror.
Pozdrawiam.

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

30
0
Would love your thoughts, please comment.x