Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Infected – Dla jednych zaraźliwy, dla innych zabójczy

I

Rzadko mi się zdarza trafiać na gry, które miałyby tak pogięty humor, bym mógł go spokojnie i z ręką na sercu przyrównać do filmów Rodrigueza i Tarantino. Rzadko też gram w jakąś produkcję niemalże tylko po to, by usłyszeć kolejny żart czy gag. A jeszcze rzadziej zdarza mi się postawić za sam jeno humor wyższą ocenę grze, która zasadniczo na to nie zasługuje…

„… It’s the one that says Bad Motherfu*ker…”

Jesteś porucznikiem Stevensem. Jesteś wyszkolony. Jesteś zły. Jesteś groźny. Jesteś ostatnią nadzieję ludzkości! Tobie przyjdzie radzić sobie z najnowszym świątecznym problemem Nowego Jorku. Los chciał, że wszyscy sklepowi Mikołajowie zostali zamienieni w zombie przez bliżej niezidentyfikowanego wirusa. Niestety, nie skończyło się na nich! Teraz już całe Times Square zostało zawładnięte przez nieumarłych, a oni… nawet nie wiedzą, że są Święta! Mimo tej globalnej niesprawiedliwości, musisz udać się na pole walki i wszystkich wyrżnąć w pień. Masz to szczęście, że jako jedyny człowiek na świecie, z nieznanych przyczyn, posiadasz odporność na tę infekcje, a Twoja krew w kontakcie z ciałem „uszkodzonego” zombie tworzy wybuchową mieszankę!

„That boy’s got the devil in him”

Cała rozgrywka opiera się właśnie na radosnej wyrzynce martwych inaczej. Do dyspozycji dostaliśmy kilka broni (oczywiście, amunicja jest nieskończona) oraz parę dodatkowych bajerów, w stylu – jakże by inaczej – piły łańcuchowej. Programiści przygotowali trzy typy misji: eskortę cywili do helikoptera i wyrżnięcie wszystkich w pień, obronę cywili i wyrżnięcie wszystkich w pień oraz – żeby nie było nudno – wyrżnięcie wszystkich w pień tak po prostu. Tradycyjnie, znacznie trudniejszym przeciwnikiem od hord krwiożerczych potworów, jest AI postaci, które trzeba ochraniać. Nie raz miałem wrażenie, że im po prostu zależy na tym, by dać się zjeść.

Całe szczęście, sterowanie zostało naprawdę sensownie pomyślane, dzięki czemu celowanie nie nastręcza trudności. Kolejną dobrą rzeczą, jest możliwość zabijania kilku zombie za jednym zamachem – jeśli tylko stoją wystarczająco blisko siebie i wszystkie są ranne, to jeden „krwisty strzał” zdejmie je wszystkie na raz, robiąc z tego efektowne combo (efektywne zresztą też).

Za każdą wykonaną misję dostajemy gotówkę (a jej ilość zależy od tego, jak dobrze sobie poradziliśmy), z którą możemy zrobić, co tylko dusza zapragnie. Albo wydamy ją na ulepszenie broni, albo zwiększymy liczbę HP-ków, albo – na przykład – odblokujemy nowe elementy, z których można tworzyć wizerunek swojego alter ego. Trzeba przyznać, że o ten element rozgrywki twórcy naprawdę zadbali.

„Don’t you hate that?”

Po tych pierwszych akapitach, Infected może się malować jako całkiem udana produkcja. Niestety, nie jest tak dobrze, gdyż gra po prostu ocieka brakiem dopracowania. Lokacje są proste do bólu i wtórne, niczym filmy z Seagalem. Kuriozalnie wygląda również sytuacja, kiedy to nasz dzielny porucznik przebiega przez cały rząd rozmaitych kontenerów, a żaden z nich nie utrudnia mu ruchu. Żeby była jasność – Stevens przebiega stricte przez te przedmioty… O wszelkich animacjach i efektach też wiele dobrego raczej nie można powiedzieć. Najgorzej jest zdecydowanie z postaciami – niezależnie od tego czy to zombie, czy też nie, wykazują one wszystkie cechy sztywniaka. Cała reszta ujdzie w tłoku, ale po graniu w takie Killzone: Liberation człowiek ma po prostu świadomość, że PSP stać na więcej. Ba, już nawet taki przeciętniak, jak Chili Con Carnage biję Infected o głowę.

Następna sprawa, to wtórność. Nie dość, że każda misja opiera się praktycznie na tym samym założeniu, to do tego dostajemy w rzeczywistości tylko kilka różnych map, która mają starczyć na prawie 40 misji. Nie mam pojęcia, komu chciałoby się przechodzić Infected np. dwa razy. Mimo, że grywalność jest niczego sobie, a gra potrafi wciągnąć, to jest to nadal jedynie pozycja „do podróży”, gdyż na dłuższą metę zaczyna szybko nudzić.

Jak już pisałem wcześniej – AI woła o pomstę do nieba. Nie byłoby problemu, gdyby tyczyło się to tylko zombiaków. Niestety, twórcy uparli się by wprowadzić cywili. Kilka misji musiałem powtarzać właśnie przez to, że Ci, których miałem ratować, sami z siebie szli na rzeź. A to naprawdę potrafi napsuć krwi. Mimo tych wszystkich „utrudnień”, gra i tak starcza maksymalnie na jakieś dwie do trzech godzin…

„You fhink that’s funny?”

I tu właśnie dochodzimy do elementu dla mnie najważniejszego w tej grze. Humor. Humor jest powodem, dla którego Infected ze względnym zainteresowaniem przeszedłem do końca, nie usypiając po drodze. Przed większością misji czeka nas odprawa, w której udział biorą, poza Stevensem, pewien polityk oraz lekarz. Ich dialogi po prostu wymiatają. Ja osobiście nie raz naprawdę szczerze wybuchałem śmiechem, gdy ich słuchałem! Do tego dochodzą wręcz rewelacyjnie jakościowo i merytorycznie przygotowane przerywniki filmowe, prowadzone w konwencji programu informacyjnego. Naprawdę, nie będzie chyba przesadą, jeśli napiszę, że wspomniani Tarantino i Rodriguez chętnie by sobie w Infected pograli. Jeśli ktoś oglądał takie – genialne, moim zdaniem – filmy, jak Od zmierzchu do świtu i Planet Terror, ten już wie, czego może się spodziewać.

Ale, ale… Tu dochodzimy do ważnej kwestii. Dla mnie to jest gigantyczny plus gry i powód do postawienia oceny o dwa oczka wyższej. A dla innych? Zdaję sobie doskonale sprawę, że niektórzy mogą się czuć oburzeni czy zniesmaczeni niektórymi gagami, gdyż te potrafią być naprawdę mocne i nie na miejscu. Takie osoby po Infected nawet nie powinny sięgać, gdyż przy grze nie zatrzyma ich ani grywalność, ani żaden inny element.

„Yeah, we cool”

Do kogo więc ta gra jest skierowana? Zdecydowanie na lekko skrzywionych sadystów o niewyszukanym acz wysublimowanym poczuciu humoru, którzy – tak jak ja – kochają czasem obejrzeć genialny film, stylizowany na kino klasy B. Cała reszta raczej niech nie sięga po Infected, chyba że naprawdę nie ma już w co zagrać. Na pocieszenie można powiedzieć, że oprawa dźwiękowa jest naprawdę dobra (i licencjonowana!), co na pewno ucieszy wszystkich fanów cięższych brzmień. A zawarte w grze clipy to już w ogóle bardzo miły dla oka dodatek…

2007-12-30. Tekst napisany na zlecenie portalu Gaminator.tv.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

0
Would love your thoughts, please comment.x