Sezony w branży gier zmieniają się średnio co parę lat. Kiedyś królowały zręcznościówki, swój epizod dostały przygodówki, a i cRPG w swojej historii również odnotowało złotą erę. Przez ostatnie dwa-trzy lata zdecydowanie na topie są wszelkiej maści FPS-y. A w historii tegoż gatunku – właśnie w tym okresie – sporą rolę odegrał F.E.A.R., który w dniu premiery naprawdę nieźle namieszał. Można chyba śmiało powiedzieć, że było to pierwsze – a przynajmniej pierwsze na tyle głośne – połączenie strzelanki z… azjatyckim horrorem. I wcale jego autorami nie byli nasi skośnoocy bracia z Dalekiego Wschodu.
Jak już pisałem – strach się bać
Przede wszystkim w F.E.A.R. mamy – uwaga, to nadal potrafi być dla niektórych szok – fabułę! W rzeczywistości niezbyt skomplikowaną, ale na tyle zgrabnie opowiedzianą, że owej prostoty raczej się nie odczuwa, a już na pewno nie uznaje się jej za wadę. Przeze całą przerażającą przygodę przyjdzie nam kierować poczynaniami żołnierza oddziału First Encounter Assault Recon, który będzie miał za zadanie uśmiercić niejakiego Paxtona Fettela, który jakoś kurczowo trzyma się życia i nie za bardzo chce opuścić ten świat. Problem jest jednak taki, że Paxton szybko stał się guru armii klonów, która postanowiła oddać za swojego charyzmatycznego przywódcę życie. W to wszystko dodatkowo jest zamieszana tajemnicza postać dziewczynki-zjawy, nawiedzającej naszego biednego żołdaka dosyć często i systematycznie.
Co najważniejsze, twórcom udało się przede wszystkim osiągnąć odpowiednio gęstą, zawiesistą atmosferę. Mnie osobiście nie zdołała przestraszyć, ale z ręką na sercu mogę powiedzieć, że trzymała w napięciu. Za to, sądząc po opiniach znajomych, osoby ze słabszymi nerwami mogą się spodziewać naprawdę niezłych przeżyć.
Wadą całego scenariusza jest tylko jedna rzecz – po półmetku wszystkie zagrywki stają się już do bólu oklepane, gdyż twórcy trochę zbyt często i nachalnie z nich korzystają. Dodatkowo, ogólnie tryb single do długich nie należy – starczy na około cztery do sześciu godzin gry.
Asortyment
Wybór uzbrojenia w grze jest niemalże do bólu schematyczny. Otrzymujemy pistolet vel „klamkę”, strzelbę, karabin szturmowy, pistolet maszynowy, snajperkę… Standard. Do tego dochodzą jeszcze „Super Bronie” – np. miotacz cząsteczek – które niestety psują trochę klimat gry, który byłby znacznie ciekawszy, gdyby przyszło nam korzystać jedynie z tej bardziej konwencjonalnej odmiany uzbrojenia. Wada wielka to jednak nie jest i da się przeboleć (a w multi nawet wyłączyć).
Najważniejsze jest to, że broń mamy na kim przetestować, a samo skuteczne korzystanie z niej daję nielichą satysfakcję, gdyż o wrogach można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że są głupi. Tak dobrze rozwiązanego „oporu zorganizowanego” nie widziałem w żadnej grze przed F.E.A.R. Klony wydają sobie nawzajem rozkazy, podają informacje o stanie sytuacji, przewracają meble, tworząc prowizoryczne zasłony, etc. Dzięki temu wszystkiemu starcia robią wrażenie tak autentycznych i żywych, jak mało które! Gdy się do tego doda jeszcze dobrze pracujące oświetlenie, możliwość chwilowego zwolnienia czasu (bullet time się kłania) oraz tynk sypiący się ze ścian, to dostaniemy obraz walki niczym z Matrixa. Dla mnie rewelacja, a stylu przy tym są po prostu tony!
A skoro o tynku mowa…
Kwestie graficzne warto rozwinąć, gdyż silnik F.E.A.R. prezentuje się nieźle po dziś dzień. Szczególnie dobrze wyglądają modele wszystkich postaci, wybuchy, animacje i ogólnopojęte efekty, związane z wymianą ognia. Gorzej ma się już sprawa z otoczeniem, gdyż ono robi niezłe wrażenie tylko przy pierwszym spojrzeniu. Każdy się szybko zorientuje, że tak naprawdę tynk odpada w jeden z przewidzianych przez twórców wzorów, a ponad połowa elementów jest całkowicie niezniszczalna. Najgorzej wyglądają sytuacje, gdy po walce ściana jest cała podziurawiona, a pośrodku stoi nienaruszony automat telefoniczny. Gdy się jednak weźmie poprawkę na te parę lat, które już od premiery minęło, to można to spokojnie wybaczyć, gdyż całokształt i tak trzyma się nieźle.
Przy okazji warto wspomnieć, że tynk również ładnie brzmi przy odpadaniu. To samo można powiedzieć też o wszystkich innych odgłosach, które zostały nagrane naprawdę solidnie. Duży plus również należy się twórcom za wszelkie głosy tła, muzykę i rozmaite przejmujące jęki – mają kolosalny udział w tworzeniu odpowiedniej atmosfery!
Grupowy terror
Wiadomo, trybu multi nie można pominąć przy próbie całościowej oceny FPS-a. Bez bicia mogę przyznać, że testowanie wieloosobowej rzezi, to czysta przyjemność w przypadku tej gry. Co prawda nie jestem szczególnym fanem wszelkich urozmaicanych trybów (tu mamy np. opcję ze spowolnieniem czasu dla jednego gracza po zebraniu specjalnego „power upa”), ale za to tradycyjnego deathmatcha zawsze przyjmuję z otwartymi ramionami. A ten właśnie tryb w F.E.A.R. jest naprawdę dobrze przygotowany i zrównoważony. Jeszcze więcej frajdy jest wtedy, gdy się wyłączy wspomniane „Super Bronie”. Nawet gdy już teoretycznie skończyłem testy, wcale nie przestałem grać, gdyż po prostu grywalność przyciągała mnie z powrotem przed monitor. Jedyne, co denerwowało, to znikające raz na jakiś czas uszkodzenia ścian, etc. Nie wiem czemu nie mogły zostawać do końca rozgrywki…
Zawał
Mimo upływu dwóch lat z hakiem, F.E.A.R. i jego popularność mają się naprawdę dobrze. Poniekąd przyczyniły się do tego dwa dodatki, które jednak nie zostały już tak dobrze przyjęte, jak podstawka (ale o tym przy innej okazji). Na pewno wpływ na żywotność tego tytułu mają również świetny klimat i naprawdę dobrze skrojone multi. Co, jak co, ale o ilości graczy na serwerach na razie nie można powiedzieć, żeby malała…
2008-02-23. Tekst napisany na zlecenie portalu Gaminator.tv.