Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Assassin’s Creed 2 – Ten lepszy z zabójców

A

Do dziś bardzo dobrze pamiętam pierwszą część Assassin’s Creed. To bodaj jedyna gra, przy okazji której wylałem prawdziwe morze tekstu tylko po to, by w ogólnym rozrachunku postawić jej siódemkę w dziesięciostopniowej, gaminatorowej skali. Tytuł z niesamowitym potencjałem, który nie mniej niesamowicie został zmarnowany. Czy Ubisoft uczy się na swoich błędach?

Tak.

W wielkim skrócie można byłoby całą recenzję zmieścić w jednym zdaniu – przygody Ezio są dokładnie tym samym, czym były perypetie Altaira, tyle że z chirurgicznie wyciętymi prawie wszystkimi błędami i niedopracowanymi elementami. Naprawdę, jestem pod wrażeniem. Ciężko mi przypomnieć sobie inną serię, w przypadku której twórcy aż do tego stopnia wzięliby pod rozwagę wypowiedzi graczy i recenzentów (tudzież graczy-recenzentów).

W przypadku pierwszego Assassin’s Creed narzekano przede wszystkim na nudę i powtarzalność. Po trzech godzinach zabawy gra nie mogła nam już nic nowego do pokazać. A miała trwać jeszcze pięć razy tyle. Wiadomo czym się to kończyło – niekontrolowanym ziewaniem. Ponadto, o ile fabuła była całkiem niezła, o tyle niektóre rozwiązania scenariuszowe już wołały o pomstę do nieba. Szczególnie bolał fakt, iż na samym początku rozgrywki główny bohater – wraz z utraconym z przyczyn fabularnych sprzętem – tracił również całą masę podstawowych umiejętności, takich jak rozbicie gardy przeciwnika czy kontratak. Na deser dochodziło do tego jeszcze AI tak głupie, że aż zmuszało miejskich strażników do rzucania się z dachu (nie żartuję; zainteresowanych odsyłam do mojej recenzji „jedynki”, w której opisałem ten „proceder”).

W tym momencie na scenę wchodzi Ezio. Czasy się zmieniły, tym razem mamy do czynienia z XV-wiecznymi Włochami i rodową zemstą. Wszyscy męscy członkowie rodziny bohatera skończyli na szafocie, powieszeni za czyny, których nie popełnili (Drużyna A uniknęła takiego losu, ciągle są na wolności). Ostatnią rzeczą, którą ojciec zdążył przekazać swojemu synowi, była lokacja tajnej skrytki, z której miał zabrać wszystkie rzeczy, by następnie zabrać swoją matkę i siostrę za miasto, do wuja zamieszkałego na prowincji. Jak się szybko okazało, rodziciel Ezio należał do – tak, tak – tajnego bractwa zabójców i właśnie dlatego stracił życie.

I tu pojawiają się również pierwsze ciekawe rozwiązania fabularne. Początkowo Ezio wcale nie chce iść w jego ślady – po wizycie u wuja miał zamiar zabrać resztę rodziny jeszcze dalej od Florencji. Łatwo się domyślić, iż nasz bohater jednak daje się przekonać i – właśnie od swojego krewnego – zaczyna się uczyć podstaw walki w zwarciu, a z czasem też poznaje nowe sztuczki, związane z raczej „nieczystymi” zagraniami. Czas fabuły obejmuje łącznie dekadę, na przestrzeni której naprawdę związałem się z postacią Ezio. Spodobał mi się nie tylko pomysł na osobiste uczestnictwo we wszystkich treningach i obserwowanie drogi, jaką musi przejść zabójca, by osiągnąć pełnię swoich umiejętności. Wielkim atutem były również zmiany, jakie zachodziły w psychologii postaci. Ezio początkowo z chęcią rozszarpałby ciało każdego, kto był odpowiedzialny za śmierć jego ojca. Z czasem zaś nauczył się „drogi asasynów” i szacunku dla zmarłych, nad którymi zaczął odmawiać krótką modlitwę po uwolnieniu duszy z pułapki ciała.
Czemu o tym piszę? Żeby podkreślić, że Assassin’s Creed 2 to w końcu coś więcej niż tylko bieganie po dachach. Historia Ezio jest naprawdę wciągająca, zaś sama postać wyraźnie się rozwija na przestrzeni dwudziestu godzin gry. Śledzenie spisku, stojącego za śmiercią rodziny traci trochę ze swojej atrakcyjności po dotarciu do Wenecji, czyli gdzieś za półmetkiem zabawy. Ale do tego problemu jeszcze dojdziemy.

Warto też dodać, iż ponownie mamy do czynienia tak naprawdę z grą science fiction, gdyż i tym razem tak naprawdę jest dwóch głównych bohaterów. Pierwszym jest wspomniany wyżej Ezio. Drugim – Desmond, którego znamy z pierwszej części i w którego żyłach płynie krew zabójców. Właśnie dzięki swojemu spadkowi genetycznemu jest w stanie – za pośrednictwem zaawansowanej technologii – jeszcze raz przeżyć żywoty swoich przodków. Tym razem też mamy w końcu dobre uzasadnienie ku temu – Desmond musi posiąść umiejętności dostępne tylko dla bractwa zabójców, a te zdobywa właśnie dzięki wcieleniu się w Ezio. Co więcej, całość ma jeszcze drugie dno i poniekąd trzeciego głównego bohatera. Jest nim tajemniczy Subject 16, poprzednik Desmonda, który z jakichś względów najbardziej interesował się właśnie XV-wiecznymi Włochami. Jak się szybko okazuje, na ulicach Florencji, Wenecji i kilku innych miast poukrywane są fragmenty kodu programistycznego, który kryje w sobie wskazówki dotyczące spiskowej teorii dziejów. I naprawdę warto je wszystkie odnaleźć. Ba, drugi typ „znajdziek” – orle pióra – też ma swoją własną otoczkę fabularną. Możemy je zbierać, by uczcić pamięć zmarłego brata i ulżyć matce w cierpieniach. I pomyśleć, że kiedyś bez celu biegało się za flagami…

Jak widzicie, scenarzyści Ubisoftu włożyli masę pracy w Assassin’s Creed II. I warto to zauważyć, warto to docenić. Dawno nie czułem się aż tak wciągnięty w historię, między innymi dlatego, że poznajemy losy nie tylko Ezio, ale też dalsze perypetie Desmonda i tajemniczego Subject 16. Oby tak dalej, mój apetyt na trzecią cześć radykalnie urósł.

Le parkour – spełnione marzenie

Dla fanów biegania po dachach dobra informacja – jest równie grywalnie, jak w poprzedniej odsłonie. Całe szczęście, Ubisoft wziął się tylko za poprawianie słabych rozwiązań, te dobre pozostawiając w spokoju. Jest też jednak jedno „ale”. Otóż, tym razem przyjdzie nam zwiedzić między innymi sześć grobowców należących do bractwa zabójców. Jak pokazał ich przykład, model biegania zastosowany w Assassin’s Creed znacznie lepiej sprawdza się do luźnego skakania po mieście, a nie do wykonywania precyzyjnych akrobacji. Dla przypomnienia – po wciśnięciu prawego triggera, Ezio zaczyna biec i pokonywać niskie przeszkody. Po równoczesnym wciśnięciu A włącza się tryb „free running” (według mnie mylnie nazwany, gdyż Ezio tak naprawdę uprawia le parkour, a nie freerun, ale to już tak na marginesie). Wtedy nasz bohater zaczyna wykonywać akrobacje adekwatne do otoczenia – jeśli kończy się dach, skoczy nad przepaścią; jeśli trafi na ścianę, zacznie się po niej wspinać. Niestety, okazuje się, że gdy chcemy wykonać dokładny skok w wybranym kierunku, taki model sprawdza się umiarkowanie dobrze i bieganie po grobowcach momentami bywało dla mnie frustrujące. Ale to tylko rysa na diamencie, naprawdę.

Zabijanie też może być sztuką Trzeba było zamieszkać na wsi Tak, teraz możemy używać dwóch ostrzy To ptak! To samolot! Nie, to Ezio!

Przebudowaniu uległa walka. Cóż się dziwić, musiała być przerobiona, gdyż w poprzedniej odsłonie prawie każde zagrożenie było można zniwelować łatwym do wykonania kontratakiem. Tym razem przeciwnicy bardzo dobrze się bronią przed naszymi ciosami, atakują parami, uderzając w nasze plecy i próbują nadążyć za nami, gdy uciekamy. Ba, jeden z „gatunków” strażników miejskich jest nas nawet w stanie dogonić! Poza mięsem armatnim i łucznikami, pojawili się też strażnicy lekko opancerzeni, zdolni odeprzeć nasze kontrataki. Do tego dochodzą samobieżne wieże obronne w postaci ciężkozbrojnych gigantów z dwuręcznymi mieczami – jeśli tacy nas trafią, od razu schodzi kilka słupków życia. I to nie koniec wyliczanki. Co ciekawe, na każdego z przeciwników warto znaleźć sposób. Taki pancernik idealnie zbija nasze wolniejsze ciosy mieczem, ale jest już zbyt ślamazarny, żeby poradzić sobie z atakami ukrytego w rękawie ostrza, przeznaczonego na ogół do cichych morderstw. Kilka uderzeń, przebicie się przez gardę i podcięcie tchawicy kończą zabawę.

Mimo znaczącego urozmaicenia walki, zabrakło mi, co ciekawe, jednej rzeczy, która była w poprzedniczce – widowiskowości. Jako że napastnicy naprawdę dobrze radzą sobie z unikaniem i blokowaniem ciosów, nie ma już takich pięknych pokazów egzekucji co kilka sekund, jak to miało miejsce wcześniej. Teraz, gdy zaatakuje nas na raz sześciu oponentów, naprawdę warto uciec, gdyż inaczej walka może trochę potrwać. Niestety, nie znaczy to jednak, że jest trudna. Czasochłonna – tak; trudna – nie. Z czego to wynika? Nie potrafię już nawet stwierdzić. Chyba problemem jest fakt, iż Ezio jest po prostu zbyt odporny na ciosy. Gdyby wspominany ciężko zbrojny woj był w stanie „zdjąć” nas dwoma ciosami, starcia naprawdę nabrałyby kolorytu.

Na deser warto dodać, iż pojawiła się cała masa urozmaiceń. Mamy kilka nowych sposób egzekucji – możemy petenta zatruć, wciągnąć do stogu siana i tam nafaszerować ostrzami czy wykonać precyzyjny skok z wysokości, kończący się zgonem zainteresowanego. Poza tym, możemy opłacić grupkę złodziei, by razem z nami biegali po dachach, zbierając na siebie strzały wrażych łuczników. Ba, dobry sposobem jest też zatrudnienie kurtyzan do odciągnięcia uwagi strażników pilnujących pomieszczenia, do którego chcemy się dostać. Gdyby tylko jeszcze stopień trudności walki nas zmuszał do częstszego korzystania z tych rozwiązań, byłoby po prostu super. Choć przyznaję, że i tak dużo „problemów” właśnie w ten sposób rozwiązywałem, gdyż najzwyczajniej w świecie bawiło mnie to. Rzucanie pieniędzy na ulice by zbiegli się przechodnie i subtelne zasztyletowanie zagubionego w tłumie strażnika – poezja.

Pocztówka z Wenecji

Ponownie, grafika po prostu zamiata konkurencję pod dywan. Naprawdę nie ma zbyt wielu gier, które mogłyby się pod kątem oprawy równać z serią Assassin’s Creed. Modele postaci są dopracowane i po prostu rewelacyjnie animowane. Jedyne, co może doskwierać, to sporadycznie nachalne armie klonów. Podczas walk ze strażnikami naprawdę można puścić w zapomnienie fakt, że trzech z nich wygląda identycznie. Problem pojawia się, gdy mamy spotkać się z informatorami w trzech różnych miejscach miasta i każdy z nich najwyraźniej pochodzi z tego samego miotu…

To, co zasługuje na szczególną uwagę, to miasta. Florencja, Wenecja, Forli czy San Giminiano w Toskanii – te wszystkie miejscówki wyglądają wręcz fenomenalnie. Dla zwiększenia efektu, jeszcze raz powtórzę – fenomenalnie! Wrażenie jest tym silniejsze, że w każde miejsce możemy dotrzeć, na każdy dach możemy się wspiąć, z każdego urwiska możemy zepchnąć strażnika. Jest pięknie.

Strona audio też trzyma najwyższy poziom, choć tym razem nie jestem aż tak zachwycony dubbingiem. O ile pierwsza część prezentowała w moim prywatnym rankingu najwyższy możliwy poziom, o tyle w „dwójce” miałem problem z przyzwyczajeniem się do śpiewnego włoskiego w ustach zabójcy. Nie jest to też wina samych aktorów, ci robili co mogli. To po prostu kwestia charakterystyki samego języka. Mimo że zdecydowana większość dialogów jest po angielsku, naprawdę cieszyły mnie liczne włoskie wtrącenia – na szczęście tłumaczone w napisach.

Czekając na kontynuację

Druga odsłona Assassin’s Creed wprowadziła jeszcze całą masę ciekawych ulepszeń, o których można byłoby jeszcze produkować kolejne akapity tekstu (jak chociażby własna mieścina, którą możemy rozbudowywać). Mam jednak nadzieję, że w tym – i tak już nadto długim tekście – udało mi się zawrzeć wszystko to, co mogłoby was najbardziej zainteresować.

Na zakończenie trzeba jeszcze podsumować jedną kwestię – wtórność. Na szczęście, nie ma tu już miejsca na zdobywanie wiadomości o swojej następnej ofierze poprzez zbieranie flag na mieście. Każde zadanie fabularne, które mamy wykonać, ma ręce i nogi, ma jakiś cel, do czegoś faktycznie prowadzi. Niestety, gdy w końcu dotrze się do Wenecji, niektóre zlecenia stają się nazbyt rozwleczone i bardzo często wymagają przemierzenia przynajmniej połowy miasta tam i nazad. I wtedy, niestety, wkrada się odrobina monotonii, którą znamy z poprzedniej odsłony. Mimo wszystko, postęp jest jednak wręcz niesamowity, a większość błędów pierwszego Assassin’s Creed została poprawiona. Dlatego też ostatecznie z mojej strony na konto Ubisoftu leci dziewiątka. Może nie jest to najsilniejsze 9/10, jakie w życiu postawiłem, ale i tak jest naprawdę zasłużone.

Ostatnia sprawa, post scriptum w pewnym stopniu (naprawdę nie wiedziałem, w której części recenzji o tym wspomnieć, więc zostawiłem na sam koniec). Assassin’s Creed II posiada chyba jedne z najbardziej bezczelnie wyciętych z gry DLC w historii. Tryb Versus z Resident Evil 5 przynajmniej próbował udawać, że jest dodatkiem. AC2 jest podzielone na – nazwijmy to – rozdziały. Na płytkę z grą trafiły wszystkie od 1. do 11. oraz… 14. Natomiast numery 12 i 13 wymagają już płatnego ściągnięcia z usługi Xbox Live Marketplace. Nie wiedziałem, czy mam winić samą grę, czy jednak wydawcę, dlatego tej kwestii nie uwzględniłem w ostatecznej ocenie. Po prostu brak słów…

17.04.2010. Tekst był napisany na zlecenie portalu Gaminator.pl.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

0
Would love your thoughts, please comment.x