Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

ATV Offroad Fury Pro – Adrenalina zakazana

A

Znudziłeś się Sega Rally? Lubisz cztery kółka, ale nie koniecznie musisz mieć dach nad głową? A może lubisz czasem sprawdzić swoje umiejętności na motorze? Jeśli odpowiedziałeś twierdząco na powyższe pytania, to może się okazać, że ATV Offroad Fury Pro jest grą właśnie dla Ciebie. I dla tych wszystkich, którzy po prostu lubią lekko trącące arcadem wyścigi w błocie.

Tym, co rzuca się w oczy jako pierwsze, jest kilka typów pojazdów, czego – szczerze mówiąc – po samym tytule się nie spodziewałem. Myślałem, że dane mi będzie jedynie skakać po hopkach na quadach i… tyle. A tu miłe zaskoczenie – do dyspozycji dostaliśmy również motory crossowe, buggy, wozy rajdowe, ciężarowe i skutery śnieżne. Zaskoczenie jest tym silniejsze, że nawet na stacjonarnych konsolach mało który tytuł może się poszczycić taką różnorodnością. Ale. Tak, oczywiście, musi być pewne „ale”, żeby graczowi nie było zbyt dobrze. Jak się szybko okazuje po przeprowadzeniu krótkich testów, ATV prowadzi się niemal identycznie jak motor crossowy, a buggy to wypisz wymaluj samochód rajdowy, tyle że trochę wolniejszy… W rzeczywistości mamy dwie silnie zróżnicowane grupy pojazdów – są to: ATV i motor kontra cała reszta dostępnego żelastwa. Całe szczęście, w tym wypadku mamy już do czynienia z dwoma zupełnie różnymi modelami prowadzenia, co ostatecznie i tak wychodzi twórcom ze studia Climax na plus.

Gdy już zdecydujemy się, od jakich pojazdów chcemy zacząć przygodę z Offroad Fury, pozostaje jeszcze wybór trybu. Tu możliwości jest kilka, ale faktyczne pierwsze skrzypce gra oczywiście Championship, w którym możemy odblokować wszystkie dodatkowe trasy, wozy i części do tuningu. Kolejne zaskoczenie czeka nas, gdy zdecydujemy się właśnie na mistrzostwa – tu twórcy ponownie zalali nas morzem możliwości.

upercross, Rallycross, National, Freestyle… I jeszcze sześć kolejnych zawodów! Robi to tym większe wrażenie, że w większości (jeśli nie we wszystkich) z tych pucharów nie dublują się trasy, co daje w efekcie naprawdę ogromną liczbę torów do poznania. Warto dodać, że jeden puchar to od 4 do 5 tras – po przemnożeniu przez 10… Sami rozumiecie. W ostatecznym rozrachunku dostaliśmy łącznie 64 tory.

Twórcy postanowili pójść jeszcze krok dalej i wydłużyć żywotność Offroad Fury o kolejne kilka-, kilkanaście godzin rozgrywki. Zobrazuję to na przykładzie Circuit. Otóż, do tych zawodów możemy podejść w kategorii Buggy lub Ciężarowej – to już daje dwa puchary. Każdy z tych pucharów można rozegrać w trybach amator i pro, co też jest liczone jako dwie zupełnie oddzielne kategorie. Gdy doda się do tego fakt, że każdy tryb dzieli się jeszcze na kolejne dwa ze względu na poziom trudności SI (tak, one również liczą się jako dwa oddzielne puchary)… Jeśli ktoś chciałby przejść Offroad Fury na 100%, to czeka go chyba ponad sto pucharów do rozegrania. Oczywiście, podział ten jest w bardzo dużej mierze sztuczny, gdyż jeśli przejdziemy wspomniany Circuit przy pomocy buggy, to później już nic nas nie zaskoczy, a jazda ciężarówką będzie tylko powtórką z rozrywki. Ale w tym wypadku działa zasada, iż lepiej coś mieć, niż czegoś nie mieć, więc taką liczbę trybów można policzyć twórcom wyłącznie na plus.

Poślizg niekontrolowany

Jak dotąd ATV Offroad Fury Pro wychodzi na „grę obiecaną” dla wszystkich fanów wyścigów. Niestety, ten akapit nie będzie już tak radosny. Przynajmniej dla studia Climax. Otóż, niezależnie od tego, w jakich zawodach startujemy i czym jedziemy, jest po prostu… nużąco. Tak, ta gra nie wyciśnie z nas adrenaliny podczas pościgu za przeciwnikiem, nie sprawi, że ze zdwojoną uwagą będziemy wchodzili w każdy wiraż… I, wreszcie, nie da nam żadnej większej satysfakcji z tego, że ukończyliśmy wyścig na pierwszym miejscu. Czemu?

Ponieważ wszystko dzieje się zbyt wolno, a każdy z pojazdów robi wrażenie, jakby na przemian płynął po błocie i tonął w smole. Zaś przegrana rzadko kiedy spowodowana jest rewelacyjną jazdą przeciwników – w klasie ATV przegrywa się głównie dlatego, że na ostatnim wirażu ni z tego, ni z owego nasz kierowca spadł z quada. Nie wiem, z czego to wynika, ale bardzo często miałem takie sytuacje, iż prowadziłem przez cztery okrążenia, a podczas piątego – nieważne jak asekurancko bym nie jechał – quad nagle źle lądował po ostatnim hopku, a mnie wyprzedzali przy okazji wszyscy przeciwnicy sterowani przez SI. Domyślacie się pewnie, jak silną frustracje powoduje taka sytuacja, prawda? W szczególności, że wspomniane pierwsze cztery okrążenia są zwyczajnie w świecie nudne – nie raz prowadziłem, zerkając przy okazji jednym okiem w kierunku telewizora, żeby zabić czymś nudę.

W przypadku ATV sytuację ratuje trochę fakt, że wyścig można sobie urozmaicać różnymi akrobacjami, znanymi m.in. z pokazów Redbull X-Fighters. Pomysł bardzo dobry, lecz niestety również średnio dopracowany. Nie raz i nie dwa zdarzyło mi się spaść z quada nawet po najprostszej sztuczce. Początkowo myślałem, że po prostu „gdzieś robię błąd”, jednak mimo najróżniejszych podejść do problemu, kierowca w bliźniaczych sytuacjach raz spadał, a raz nie. Ze względu na silną niechęć do ciągłego powtarzania tych samych tras, wreszcie zrezygnowałem z nadmiernej zabawy trikami.
W przypadku buggy i innych pojazdów z ich kategorii jest oczywiście o tyle lepiej, że kierowca z niego nie spadnie (zaskoczenie). Lecz i tu jest pewien poważny błąd koncepcyjny. W ich przypadku za triki uważane są jazda w poślizgu i każde dłuższe oderwanie się od ziemi. Teraz małe porównanie – za wygranie wyścigu dostaje się w okolicach 1 000 kredytów. Za triki podczas jazdy ATV – jeśli człowiek się naprawdę przyłoży i będzie szalał przy każdej okazji – można zarobić jednorazowo ok. 4 000 kredytów. Zaś za buggy… Zupełnie się nie starając, można za każdym razem wyciągnąć 10 000, gdyż z reguły większość czasu jedziemy w poślizgu. Z tego powodu w ogóle nie ma mowy o problemach z gotówką i można sobie po kilku pucharach kupić dosłownie wszystko.

I tu dochodzimy do kolejnego błędu koncepcyjnego – nie ma najmniejszego sensu w kupowaniu coraz lepszych pojazdów tudzież części do nich. Wyścig i tak zawsze wygląda niemal identycznie – przeciwnicy trzymają się za nami na odległość nieświeżego oddechu i tak przez 5 okrążeń. Zmienia się jedynie nominalna prędkość, z jaką jedziemy, ale wrażenie pozostaje niemal takie samo.

Ostatnią rzeczą, która zasługuje na uwagę, jest system sponsoringu. Na raz możemy wybrać sobie do trzech firm, pod których skrzydła trafimy. W zamian za osiąganie konkretnych celów i dobrych wyników, będziemy dostawali dodatkowe kredyty i części do tuningu, sporo lepsze od tych, które można kupić w sklepie.

Smugi na błocie

Fakt, że oprawa audio-wizualna jest naprawdę solidna, niestety niewiele zmienia w nużącej grywalności. Z drugiej strony, dobrze, że chociaż miło się patrzy. Modele pojazdów – w szczególności ATV i buggy – są bardzo solidnie dopracowane. Chyba największe wrażenie zrobiło na mnie graficzne odwzorowanie zachowania wszelkich resorów i amortyzatorów, który w grze wypadło świetnie. Design plansz również zasługuje na pochwałę – są zróżnicowane i bogate w detale. Niestety, trochę doskwiera fakt, że na niektórych typach podłoża ma się silne wrażenie, iż pojazd unosi się kilkanaście centymetrów nad warstwą błota, co momentami możne nawet trochę dezorientować.

Na aplauz zasługuje również soundtrack, który do tanich na pewno nie należał. Usłyszycie między innymi takie kapele, jak DragonForce, Underoath czy Lost Prophets. Zaskakujące jest jednak to, że nawet tu znalazło się sporo miejsca na niekonsekwencję twórców. Myślałem, że wpadnę na jakieś drzewo, gdy – zaraz po DragonForce – poleciał rap prosto od ekipy The Nextman. Cóż, trzeba przyznać, że track lista jest naprawdę… urozmaicona.

Ostatni zakręt

ATV Offroad Fury Pro to gra dosyć specyficzna. Twórcy zafundowali nam ogrom trybów, pojazdów, wyścigów, ciekawy system sponsoringu, dobrą grafikę, ale zapomnieli o najważniejszym – przyjemności z jazdy. SI przeciwników nie zachwyca – często miałem wrażenie, że ich głównym zadaniem jest trzymanie się scenariusza „do końca wyścigu siedzę mu na ogonie”. Zaś mocno arcade’owy model jazdy sprawia, że praktycznie przez cały czas możemy jechać z nogą na gazie i nie martwić się nawet tymi najostrzejszymi wirażami. A przecież nie o to chodzi w wyścigach…

13.08.2008. Cały artykuł możecie przeczytać na portalu Gaminator.pl.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

0
Would love your thoughts, please comment.x