Lego. Niegdyś była to marka kojarzona wyłącznie z klockami dla dzieci małych, dzieci dużych i dzieci… dorosłych. A jak sprawa ma się teraz? Cóż, teraz jest to marka kojarzona nie tylko z klockami, ale też z grami komputerowymi, które na „klockowym” dziedzictwie bazują i to z niezłym skutkiem. A trzeba Wam wiedzieć, iż owe gry również trafiają nie tylko do dzieci małych i dużych, ale też tych już naprawdę dorosłych. W szczególności tych, którym saga Gwiezdnych Wojen jest bliska sercu.
Jak zapewne wielu z Was pamięta, pierwsza część Lego Star Wars – bazująca na tak zwanej „nowej sadze” Gwiezdnych Wojen – była sporym zaskoczeniem dla rynku. Okazała się diablo grywalna, zabawna, przyjemna, a co za tym idzie – zgarnęła naprawdę dobre noty – tak wśród recenzentów oraz krytyków, jak i wśród graczy. Niezależnie od wieku. Korzystając więc z okazji, studio developerskie, Traveller’s Tale, postanowiło pójść za ciosem i stworzyć część drugą, opartą na kanwie starej trylogii. Decyzja okazała się dobrą nie tylko dla portfela twórców, ale również dla graczy, którzy po raz drugi dostali do rąk naprawdę świetną platformówkę.
W świecie klocków po raz drugi
Przebiegu fabuły – jak mi się zdaje – łatwo się domyślić. Cały scenariusz został oparty o trzy epizody Gwiezdnych Wojen, podążając ścieżkami filmowych bohaterów. Oczywiście, w klockowym wydaniu będzie nam dane zobaczyć tylko niektóre przygody Luke’a Skywalkera i jego ekipy, ale też żadna z misji nie została totalnie wyssana z palca (choć też trzeba przyznać, że niektóre bazują dosyć luźno na oryginale). Jednak, tak jak w przypadku pierwszego Lego Star Wars, znajomość filmów jest bardzo pomocna – myślę, że bez niej można nie mieć nawet połowy przyjemności z rozgrywki. Czemu? Ano temu, że niektóre cut-scenki wręcz genialnie parodiują kultowe sceny znane z wielkiego ekranu!
Na szczęście, twórcy nie postanowili wcale iść po linii najmniejszego oporu – nie dość, że sam scenariusz i obszerną listę nawiązań do kinowego oryginału dopracowali z należytą pieczołowitością, to jeszcze dodali do samej mechaniki kilka fajnych, nowych bajerów. Przede wszystkim, dostaliśmy do dyspozycji zdecydowanie więcej postaci – i nie chodzi tu tylko o ich wygląd zewnętrzny. Do gry trafiły chociażby takie klasy, jak Bounty Hunterzy, którzy mogą się posługiwać detonatorami termalnymi. Poza tym, niektórzy dostali też specjalne ruchy – np. Han Solo potrafi unikać strzałów z blastera i wykonywać potrójny strzał po przewrocie. Dzięki tym zabiegom, postacie z blasterami stały się dużo bardziej przydatne. Skoro o tym mowa – teraz większość klas potrafi układać pojazdy i inne rzeczy z klocków – nie trzeba w tym celu koniecznie używać Mocy, co również jest sensowną ewolucją. Sama Moc też zresztą dostała kilka nowych zastosowań.
Niestety, z Jedi wiąże się też defekt, którego chyba nie odnotowałem przy okazji przygody z pierwszą częścią. Otóż, napotkałem pewne problemy z „detekcją kolizji”. Gdy robimy wymach mieczem świetlnym bez wycelowania w konkretnego przeciwnika, istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że – jeśli nawet w coś przypadkiem trafimy – broń przejdzie przez wroga, nie robiąc mu krzywdy. Jest to o tyle denerwujące, że ubicie dwóch, trzech wrogów jednym zamachem praktycznie nie wchodzi w rachubę. Na szczęście, przy innych broniach nic podobnego się nie pojawia.
Graczom niewtajemniczonym w styl serii warto powiedzieć kilka słów o ogólnych założeniach. The Original Trilogy jest platformówką z krwi i kości – jeśli akurat nie skaczemy po rozmaitych kładkach, pokładach czy drzewach, to zapewne z kimś walczymy w typowo arcade’owym stylu. Ciekawą sprawą jest poziom trudności. Przejście każdej z misji jest banalnie proste, gdyż za zaliczenie zgonu nie jesteśmy obciążani żadną karą poza utratą punktów. Problem pojawia się, gdy chcemy zaliczyć dodatkowe cele – np. osiągnięcie pewnego, na ogół nieźle wyśrubowanego, wyniku. Albo zebranie wszystkich części zestawu Lego. Tudzież znalezienie Klocka Mocy. Takich smaczków jest więcej, a żeby odblokować wszystko, trzeba grę przejść przynajmniej dwa razy. Pierwszy raz w trybie fabularnym, a drugi w trybie free play. Ten ostatni jest o tyle ciekawy, że możemy grać dowolnymi postaciami, dzięki czemu można dotrzeć w miejsca przeznaczone tylko dla np. droidów. Pomysł jest o tyle dobry, że znacząco przedłuża rozgrywkę. Niestety, dla większości starszych graczy Lego Star Wars II i tak jest tytułem „na raz”, gdyż przy kolejnych podejściach już po prostu tak nie śmieszy. Jeśli jednak ktoś ma dzieciaki, to ten tytuł może je zająć na naprawdę długie godziny, jeśli podejmą się wzywania odblokowania wszystkich rzeczy w grze. W szczególności, że gra została wyposażona w naprawdę dopracowany tryb co-op.
Drewniana animacja, klockowate aktorstwo?
Ponownie bardzo ciekawie ma się sprawa oprawy video. To Original Trilogy jest jednym z nielicznych tytułów, w których animacja z założenia miała być sztywna. Powodu łatwo się chyba domyślić. Fakt, że prawie cały świat jest złożony z klocków, sprawia również, że ciężko mówić o jakichkolwiek niedociągnięciach graficznych, gdyż wszystko trzyma się konwencji Lego. Nie da się stwierdzić, czy oprawa wizualna Star Warsów jest ładna i next-genowa czy też brzydka i stara – to po prostu Lego. Osobiście, poczytuję to za duży plus. W szczególności, że klockowate aktorstwo pociesznych ludków stoi na wyższym poziomie niż u niektórych aktorów znanych z filmu.
Strona audio prezentuje się podobnie do video. Nie uświadczymy żadnych dialogów, gdyż Lego-ludki – jak by nie patrzeć – z natury nie są szczególnie rozmowne. Tradycyjnie, na owacje zasługują kompozycje Johna Williamsa, które wszyscy fani na pewno znają i kochają. Trochę gorzej ma się sprawa z tą częścią soundtracku, który powstał na potrzeby samej gry – nie dość, że nie wpadają w ucho, to na dodatek potrafią po pewnym czasie irytować. Cała reszta oprawy dźwiękowej – wybuchy, świsty i inne gwizdy – prezentuje się po prostu poprawnie.
Niech Moc będzie z Wami *
Lego Star Wars II zdecydowanie nie jest grą pozbawioną wad. Frustruje brak możliwości przerwania cut-scenki (jak się je ogląda drugi czy trzeci raz, to już naprawdę nikomu nie jest do śmiechu), kilka felerów technicznych czy fragmentarycznie przeciętny soundtrack. Niemniej jednak, ogólny poziom gry jest naprawdę niesamowicie wysoki, a lepszej platformówki na X360 byłoby trzeba szukać chyba ze świeczką (a najlepiej – mocnym halogenem). Niezależnie od wieku, przypuszczam, że każdego gracza wciągnie na minimum kilka do kilkunastu godzin.
*Nie mogłem sobie odmówić przyjemności użycia najbardziej oklepanego śródtytułu, który przewija się przez chyba wszystkie recenzje gier z uniwersum Gwiezdnych Wojen. ;]
2008-07-23. Tekst napisany na zlecenie portalu Gaminator.tv.