Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Bully – Am I going soft?

B

Edgar Munsen: Alright, one question. How are we gonna stop a load of kids from beating the crap outta each other?

Jimmy Hopkins: It’s America! We go in there with threats and bribes until we get what we want. If all else fails we beat the crap out of everyone!

Bully – gra skrzywdzona przez sam fakt, że była robiona przez Rockstara. Nie udało się jej uniknąć ciągłego porównywania z GTA, nie sprostała też oczekiwaniom wszystkich prawników, którzy liczyli, że w końcu w ich szpony wpadnie tytuł, gdzie głównym tematem jest mordowanie policjantów i to przez nieletnich. Nie, Bully wyrósł na produkcję niezależną i w pełni kompletną.

I tak, widać podobieństwa do flagowego tytułu R*, ale czemu się dziwić? Chyba nikt nie oczekiwał, że nagle wszyscy programiści zrezygnują ze świetnie sprawdzających się dotąd pomysłów, skoro można było z nich skorzystać, prawda? Ale sam fakt, że mamy do czynienia z freeroamową grą akcji z widokiem TPP oraz modelem sterowania zbliżonym do GTA, nie robi jeszcze z tej gry GTA! I temat nawiązań, kopii i xera tym samym można chyba uznać za zamknięty.

Czym więc jest Bully? Przede wszystkim jest opowieścią o Jimmym Hopkinsie, jednym z najbardziej charakternych bohaterów gier ostatnich lat. Jimmy trafił właśnie do 7. z rzędu szkoły, gdyż matka postanowiła wylecieć na 58. miesiąc miodowy, a syna na pewno nie zamierzała ze sobą zabierać. Jako że nasz protagonista przez lata spędzone w najróżniejszych placówkach edukacyjnych nabrał sporego doświadczenia w zakresie szkolnej polityki, postanowił przejąć władzę. Na drodze do sukcesu staje cała gama indywiduów – nauczyciele alkoholicy, wielbiciele skórzanych kurtek a la Grease, mięśniaki spod szatnianych pryszniców, małe, wredne gnojki, zwane intelektualistami (na przemian z eRPeGowcami) czy wreszcie największe zło tego świata ucieleśnione przez wychowanków funduszy powierniczych. Jest w czym wybierać, jest z czym walczyć. I od razu też dochodzimy do bezsprzecznie największego plusa Scholarship Editon – błyskotliwości, przejawiającej się tak w scenariuszu, jak i w dialogach. Jimmy jest wyszczekany do tego stopnia, że w pewnym momencie zacząłem po prostu spisywać co ciekawsze teksty, a boki zrywałem przy nich nie raz i nie dwa. Dawno nie grałem w żadną produkcję, która w tak zręczny sposób bawiłaby się z graczem za pośrednictwem aluzji, żartów sytuacyjnych i wybuchowej mieszanki prostoty i wyszukanych dowcipów. W gaminatorowej skali, skrypt Bully’ego dostaje u mnie mocne 11. Z plusikiem.

Chad: Look at this… a bunch of guys who’s career aspirations are to work… in stores.

Gord: Fabulous! I love it when people know their place in life.

Ricky: Well your place in life is in my toilet, you trust fund turd!

Sposobów na dążenie do władzy jest wiele, a misje są naprawdę różnorodne. Gdyby im się przyjrzeć z bliska, wyszłoby na wierzch, że opierają się na kilku schematach, ale oprawa fabularna każdego z zadań sprawia, że na monotonię w żadnym wypadku nie da się narzekać. W szczególności, że poza „questami” fabularnymi, Bully jest po prostu naszprycowany pobocznymi zadaniami, niczym strongmani anabolami. Co mnie wręcz rozbroiło, znalazło się też miejsce na… zlecenia dla chłopca na posyłki, dzięki czemu nawet ciężko oskarżyć R* o to, że część zadań polega na wykonywaniu z grubsza durnych poleceń (pójdź tam, przynieś to). Oczywiście, nie tylko sama nazwa jest ciekawą grą słowną; wiele z poleceń po prostu powody do rozbawienia.

W zakresie głównej linii fabularnej Bully jest naprawdę rozbudowany – na wykonanie czeka ponad 80 zadań, z czego cześć potrafi zabrać i ponad pół godziny. Gdy się do tego doliczy czas poświęcony na podrywanie koleżanek, rzucanie jajkami w samochody czy też bicie rekordów na automatach, wychodzi z tego naprawdę masa czasu spędzonego przed konsolą. Idealnym motorem napędowym są w tym wypadku Achievementy, które zachęcają niejednokrotnie do odłożenia na bok fabuły i zwiedzenia miasta. Swoją drogą, teren gry nie powala swoim rozmiarem, ale jako że głównym środkiem transportu jest rower, dotarcie z jednego końca mieściny na drugi i tak zajmuje sporo czasu. Do tego, choć zaułków wielu nie ma, wszystkie są należycie dopracowane.

Poza rowerem, drogi i bezdrożna możemy również przemierzać na deskorolce lub pieszo. A że nie wypada biegać w byle czym na nogach, sklepy są wypchane po brzegi towarami różnej maści. Oczywiście, nie tylko obuwiem. Do wyboru mamy łącznie około 300 elementów przyodziewku, z czego część bonusowych można odblokować tylko wykonując dodatkowe zadania lub zdobywając osiągnięcia. Możliwości „przerabiania” Jimmyego są ogromne i do tego dają dużo czystej frajdy. Ostatecznie, całkiem ciekawie wygląda pimp, prowadzący debatę z narąbanym jak szpadel profesorem.

Oddzielną kategorią przedmiotów są bronie i ich naprawdę spory repertuar. Mamy tu wszystko, co tylko żądne krwi kujony potrafiły zaprojektować i zbudować – procę z celownikiem optycznym, ziemniaczaną armatę, bazookę napędzaną fajerwerkami, śmierdzące bomby czy Mordercze Szklane Kulki z Piekła. Na brak różnorodności po prostu nie da się narzekać.

Mr. Burton: Ah, Dodgeball! How I love the sound of boys crying in the morning!

Oprawa Bully jest bardzo nierówna. Wbrew pozorom, całość nie hula wcale na antycznym już w tej chwili enignie RenderWare, wykorzystanym przez Rockstara w GTA III (gwoli ścisłości, wyjątkiem jest tylko pierwsza edycja na PS2). Przy pracach nad Scholarship Edtion został użyty silnik Gamebryo, na którym były oparte również… Fallout 3 i Oblivion ze stajni Bethesdy. Serio.

Efekt, niestety, nie powala. O ile niektóre modele postaci, w tym głównego bohatera, nie rażą brakiem szczegółów i ogólnie dają radę, o tyle cała – dosłownie: cała – reszta strony graficznej potrafi odstraszyć przy większych zbliżeniach. W miarę dobrze ma się jeszcze kwestia animacji, choć i tu nie jest rewelacyjnie. Bardziej zaawansowanych efektów graficznych w ogóle nie stwierdzono. Dobrze, że framerate przynajmniej nie spada nawet na chwilę.

Na szczęście, Rockstarowi udało się sporo nadrobić przy pomocy oprawy audio, która jest po prostu świetna! Z jednej strony mamy rewelacyjnie zagrane i nagrane dialogi, z drugiej zaś wpadający w ucho soundtrack, w którym jest coś nieuchwytnie szkolnego.

Dr. Crabblesnitch: No expulsions this month. Am I going soft?

Bully jest tym typem gry, przy której zapominanie o wpadkach grafików przychodzi bardzo łatwo, gdyż grywalnośc i tak nie pozwala się oderwać od konsoli. O wodotryskach, tudzież ich braku, zapomina się na ogół po kilku godzinach gry, ale wspomnienie miło spędzonego czasu i błyskotliwych dialogów pozostaje na dużo, dużo dłużej. Dla fanów świetnie pomyślanych, dynamicznych i zabawnych gier Scholarship Edition powinno być po prostu pozycją obowiązkową, gdyż naprawdę nie wypada przechodzić obojętnie obok tak dobrych. Grywalność oceniam na bardzo mocną dziewiątkę, więc w tym przypadku cała gra również nie mogła otrzymać innej noty. I pamiętajcie, nie trzeba być fanem GTA, by nad Bullym zarwać kilka wieczorów.

24.12.2008. Artykuł został napisany na zlecenie portalu Gaminator.pl.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

0
Would love your thoughts, please comment.x