Pytanie na dobry początek – jaki macie odruch, gdy widzicie, że zaraz na ekrany wejdzie film z Wolverinem i wielkimi robotami, które walczą na ringu do ostatniej kropli smaru? Osobiście, mimowolnie wyciągam kasę z portfela i kupuję bilet na seans. Myślałem, że „Real Steel” – czy też po naszemu „Giganci ze stali” – nie może być złym filmem w swoim gatunku. Ta produkcja miała wszystko. Hugh Jackman i wspomniane roboty to dla mnie recepta na epicką rozwałkę w najlepszym wydaniu.
A teraz pomyślcie, że po kupieniu biletu okazuje się, iż produkcja jest przeznaczona dla 7-latków. Tak, dla osób, które urodziły się w okolicach 2004 roku. Ale to nie koniec atrakcji – gdy tylko Hugh Jackman otworzył usta, okazało się, iż w najlepsze… korzysta z dorobku nie Shakespeara a Mickiewicza. Tak „Giganci ze stali” są zdubbingowani. Dramat, horror, koszmar, tragedia – to pierwsze słowa, jakie przyszły mi do głowy, gdy zdałem sobie sprawę z tego, co słyszę.
Jeśli jeszcze nie wybiegliście z krzykiem, to porozmawiajmy o fabule. Szczerze mówiąc, nie wiem kto komu co zrobił, że „Giganci ze stali” są w Polsce dozwoleni od siódmego roku w życia, kiedy w USA jest to tak zwane PG-13, innymi słowy dozwolone od lat trzynastu. Dokładnie od takiego wieku, jaki intuicyjnie bym przypisał po wyjściu z seansu. Oto poznajemy Charliego Kentona – w tej roli Hugh Jackman – który jest starym alkoholikiem, wykolejonym bokserem, jeżdżącym ze swoim nie mniej wykolejonym robotem po festynach i sprzedaj swój wizerunek za marne pieniądze. Jak się okazuje, właśnie zmarła jego dawna dziewczyna i… zostawiła po sobie syna, nad którym opiekę siłą rzeczy powinien przejąć nasz jakże szlachetny bohater. Na szczęście, szybko nadarza się okazja, żeby… prawa rodzicielskie sprzedać dalszej rodzinie, z czego Hugh skwapliwie korzysta. Tak, to film dla siedmiolatków. Lecimy dalej – rozrywanie robotów na strzępy to nic przy tym, że mamy też sceny kopania leżącego za niespłacone długi. Oczywiście, na oczach dziecka. Co ciekawe, Jackman w trakcie trwania filmy jest dużo mocnie obity niż w ostatnim „Wolverinie”.
Nie mogło, rzecz jasna, zabraknąć motywu nawiązywania nici porozumienia między ojcem z przypadku i synem – też z przypadku. Do tego dochodzi wspólne składanie i trenowanie robota w rytm energetycznej muzyki z lat 80-tych minionego wieku. Mocną stroną całego pokazu są właśnie wspomniani robo-bokserzy. Niektóre maszyny zostały przygotowane z finezją, zaś sama animacja w większości sytuacji jest perfekcyjna. Choć zdarzyło się kilka scen, w których jakość efektów specjalnych wyglądała, jak przerywnik z kilkuletniej gry. Niemniej jednak, główne danie „Gigantów ze stali” oceniam zdecydowanie na plus. Przynajmniej teoretycznie. Na pewno nie jest to materiał dla najmłodszych widzów, lecz dla tych już nastoletnich.
Widzicie, mam poważny problem z oceną tego filmu. Scenariusz nijak ma się do sugerowanej granicy wiekowej. Uważam, że „Real Steel” jako film dla dzieci po prostu odpada – jest relatywnie brutalny i nie niesie ze sobą żadnego przesłania, nie pokazuje pozytywnych wzorców. A dla młodzieży? Już jak najbardziej się nadaje, ale… nie w polskim kinie. Nie ma żadnej przyjemności z oglądania go z dubbingiem, który momentami wykracza poza koszmar i wrzuca widza w sam środek piekła.
Trzeba też dodać, że fabuła nawala nie tylko, gdy idzie o najmłodszych odbiorców, ale też tych starszych. Jest snuta na siłę i jeśli tylko ktoś poświęci jej chwilę namysłu, poczuje się oszukany. Oczywiście, wiadomo, że jest to ten typ produkcji, przy których wszelkie procesy myślowe są niewskazane. Sęk w tym, że jeśli robi się recenzję, to pewnych analiz uniknąć nie sposób. I, szczerze mówiąc, szybko doszedłem do wniosku, że tak dziurawego filmu po prostu dawno nie widziałem.
Co ciekawe, mimo dubbingu widać, iż Hugh Jackman jest rewelacyjnym aktorem. W chwilach, gdy podłożone głosy nie mogły nic zepsuć, po prostu brylował na scenie. A i jego mimika czasem przełamywała koślawe aktorstwo głosowe polskiego odpowiednika. Wydaje mi się, że gdybym oglądał „Gigantów ze stali” w oryginale, jeszcze mniej obchodziłyby mnie logiczne meandry fabuły – po prostu nie poświęcałbym jej tyle uwagi.
Pora na werdykt – czy warto wydać na „Real Steel” te kilkanaście złotych i przejść się do kina? W żadnym wypadku! Ale gdy już pojawi się na DVD i zostaniemy obdarzeni magiczną opcją zmiany języka, z produkcją zdecydowanie można się zapoznać. Mimo licznych wad, to naprawdę przyjemne kino, łączące ze sobą znane i lubiane klisze z tradycyjnych bokserskich produkcji i dorzucającego znośne science-fiction. I do tego ma Wolverina, co jest argumentem samym w sobie.
Czyli coś w rodzaju „Transforemers” + znany aktor? Choroba, a pierwsze kilka zdań narobiło mi nadziei 🙂
Tak, coś w tym rodzaju. :]
Ludzie ten film jest świetny nie widziałem dawno tak genialnego filmu.Nie moja wina ,że wy wolicie oglądać mode na sukces odcinek 1000000.Jak ten film nie pasuje to usiąćcie z miejscem gdzie plecy szlachetną nazwę utraciły przed telewizorem i włączcie sobie M jak Miłość
Zawsze mnie raduje fakt, że takie komentarze, jak powyższy, stanowią zdecydowaną mniejszość na moim blogu. Dzięki dla wszystkich, którzy do tego przykładają swoją rękę. :]