Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

300: Początek imperium – Zaginiony karnet na siłownię

3

Seans nowej części „300” kilka rzeczy mi uświadomił, a kilka przypomniał. Otóż, rola Gerarda Butlera, który wcielił się w kultowego od chwili premiery Leonidasa, wcale nie była taka łatwa, jak się wydawało. Krzyczeć trzeba umieć. Charyzmatycznie krzyczeć, to już sztuka. A i skopywać ludzi do bezdennych czeluści wcale nie jest tak łatwo – czasem można na przykład trafić ofiarą w ścianę zamiast do dziury w ziemi i z efektu, rzecz jasna, nici. I przypomniało mi się, że nakręcić genialnie prosty film, który podczas seansu daje masę nieskalanej niczym przyjemności, a po wyjściu z kina zapada głęboko w pamięci, to wyzwanie dla najlepszych.

Czemu „Początek imperium” mi o tym przypomniał? Ponieważ przez kontrast do „300” Zacka Snydera jeszcze bardziej dotarło do mnie, jak cudowny był film owego Snydera. „Rise of the Empire” bynajmniej nie jest złe. Niestety, w porównaniu do oryginału jest też mało dynamiczne, niezbyt charakterystyczne i nakręcone bez polotu i pomysłu. Tam, gdzie dało się łatwo skopiować oryginał, było naprawdę przyzwoicie. Otwierająca film scena walki pod Maratonem wyglądała świetnie – była wypchana po brzegi charakterystycznymi dla Snydera spowolnieniami, krew lała się gęsto, a do kompletu przelewał się też testosteron. I wtedy nastąpiło spowolnienie, jedno z licznych zresztą. Narracja już na wstępie zaczęła się gubić, przez co z narodzin demonicznego Kserksesa wyszła koślawa, raczej zabawna baśń. Kiedy zaś przychodziło się do scen batalistycznych na morzu, ogólnie robiło się dosyć niezręcznie. Pojedyncze przebłyski ciekawych pomysłów zostały niestety przyćmione przez dominujący brak pomysłu, jakby tu epicko zekranizować przerysowane starcie greckich i perskich marynarzy.

W założeniu „Początek impierium” wypełnia masę luk z historii, z której pierwotne „300” opowiedziało tylko mały wycinek. „Rise of an Empire” zaczyna się, jako się rzekło, pod Maratonem i przybliża widzowi powód, dla którego Kserkses postanowił zrównać Helladę z ziemią. Następnie przechodzimy do wydarzeń rozgrywających się równocześnie do starcia Leonidasa, by zakończyć długo po upadku króla Spartiatów. Taka konstrukcja fabuły sprawiła, że montaż momentami kojarzył mi się z „Władcą Pierścieni” – od w miarę dynamicznej bitki przechodziliśmy do „narady mędrców”, jeśli tak można nazwać, głównie cherlawych, Ateńczyków. To, co sprawdziło się u Petera Jacksona, nie pasowało jednak do filmu, który powinien zwalniać napięcie na chwilę tylko wtedy, gdy planował za moment uderzyć ze spotęgowaną siłą.

Jeszcze większy problem leży jednak, według mnie, w braku charyzmatycznego głównego bohatera. Temistoklesa, w którego wcielił się Sullivan Stapleton, ciężko jest szczerze polubić, a jeszcze trudniej czuć do niego siłowniany szacun. Kiedy krzyczy, to chrypi. Jego przemowy starają się mieć więcej sensu i przesłania niż wymaga tego motywacyjna gadka o jedzeniu kolacji piekle etc. Do tego, tam gdzie Gerard Butler wyznaczył nowe rozumienie robienia sześciopaku, tam Stapleton sprawiał wrażenie, jakby zgubił karnet na siłownię. I nie, nie da się powiedzieć, by w przypadku takiego filmu, jak „300” nie miało to znaczenia. Pierwsza część, jak to zgrabnie i zwięźle podsumowała ekipa od Honest Trailers, to była opowieść o królu Sparty i jego najbliższych trzystu kumplach z siłki. Niestety, „Rise of an Empire” ratowała w tym zakresie tylko masa efektów graficznych, zgrabnie zresztą kopiowanych z oryginału. I Eva Green, która zagrała najbardziej napakowaną testosteronem postać, mimo że – jak pewnie część z Was kojarzy – wcześniej była znana z bycia dziewczyną bonda. Była silna, demoniczna i bezwzględna – spokojnie mogłaby być królową Sparty. Niestety, Temistokles wypadł przy niej po prostu niewinnie.

Nie zrozumiałem też manewru z wycofywaniem się z fantastycznej estetyki pierwszej części. Zamiast perskiej armii z piekła rodem, tym razem Grekom przyszło się po prostu zmierzyć z… Persami. Takimi zwykłymi, bardziej pospolitymi od Szturmowców w Gwiezdnych Wojnach. Jedyne nawiązania do piekielnej menażerii pojawiały się tylko tam, gdzie po prostu nie dało się od nich uciec – czyli w retrospekcjach ze snyderowskich „300”.

„Początek imperium” z jednej strony zdecydowanie można obejrzeć i to z grubsza bezboleśnie. Z drugiej strony, niewiele zostało tu z iskry geniuszu, która została wykrzesana w roku 2006 przez Leonidasa i 299 Radosnych Koksów. Z „Rise of an Empire” wyszło przyzwoicie zrealizowane widowisko, które zapomina się w ciągu kilku chwil lub – u ludzi z pamięcią lepszą od tej u złotej rybki – paru dni.

Subscribe
Powiadom o
guest

15 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Grzybson Grzyb
Grzybson Grzyb
11 lat temu

Tak jak się spodziewałem, jak się cieszę że czekam aż ktoś pierwszy wyłoży pieniążki na kino i napisze recenzję :>
Szkoda że nie dobiło nawet trochę do poziomu 1, czyli jak zwykle sequel jest dużo gorszy, no cóż, takie życie
P.S. (…)Leonidasa i 299 Radosnych Koksów. Padłem, nie umiem zebrać się z ziemi ze śmiechu XD

KoZa
Reply to  Grzybson Grzyb
11 lat temu

Zostaw sobie to raczej na domowy seans – kasy na bilet raczej bym nie wykładał (szczęśliwie, akurat byłem dzięki wejściówce :] ).
Ad. PS – cieszę się, że udało mi się kogoś rozbawić. ;]

Rick
11 lat temu

Heh…może kiedyś obejrzę, ale baz ciśnienia. Pierwsza część mnie nie zachwyciła (choć przyznaję, że pewnie dlatego, że to nie mój kawałek kina), to skoro druga jest słabsza, to nasuwa się już tylko jedna konkluzja.
Ale zastanawiają mnie dwa rzeczy z samej już recenzji. Dlaczego Spartiatów a nie Spartan (to celowy zabieg, bo nie spotkałem się z tą nazwą nigdy?) i dlaczego „bonda” z małej litery?

KoZa
Reply to  Rick
11 lat temu

Spartiaci byli pełnoprawnymi obywatelami Sparty. :-] Jakoś tak mi zostało, że myślę o 300, jak o Spartiatach, gdyż w większości ta ekipa składała się ze „śmietanki towarzyskiej” przedstawionej w filmie Sparty – ale pewnie znalazło się tam też kilku młodzików etc. więc to określenie raczej nie byłoby do końca poprawne. Niemniej, tak mi się już jakoś w głowie zaprogramowało.
Co do Bonda – to już akurat po prostu błąd, zaraz poprawię, dzięki. :]
Jeśli nie podobało Ci się za bardzo „300”, to ten film możesz kompletnie zignorować – szkoda Twojego czasu. To pozycja raczej dla die-hard fanów oryginału.

OsaX Nymloth
11 lat temu

” Do tego, tam gdzie Gerard Butler wyznaczył nowe rozumienie robienia
sześciopaku, tam Stapleton sprawiał wrażenie, jakby zgubił karnet
na siłownię.”
To chyba najgorsze, co można było napisać w temacie tego filmu 😀 aktor nie może tego zobaczyc, bo popełni rytualne seppuku za pomocą noża do masła.

KoZa
Reply to  OsaX Nymloth
11 lat temu

OsaX… ale co Ty tu robisz? 😀 To amerykańska ekranizacja amerykańskiego komiksu o starożytnej (nie)historii Europy. Od kiedy w ogóle zwracasz na takie rzeczy uwagę? xP

OsaX Nymloth
Reply to  KoZa
11 lat temu

A tak przeczytałem, aby upewnić się, że nigdy tego nie obejrzę xP
Lepsze to pewnie i tak od tych amerykańskich superherosów. Niech już przestaną niszczyć piękną, nordycką mitologię, proszę.
😉

DD
DD
Reply to  OsaX Nymloth
11 lat temu

Właśnie! Niech kontynuują niszczenie greckiej, co robią z powodzeniem od początku Hollywood.

DD
DD
11 lat temu

„300” pod względem historycznym był dla mnie jednym z najgorszych filmów. Ever. (Potrafię przymknąć oko, ale jedno, a nie oba i do tego jeszcze te trzecie, mistyczne oko)
Dodatkowo radosna nawalanka to zdecydowanie nie mój typ filmu.
PS: Koziu, może byś jakąś komedię zrecenzował? Ostatnio przypomniałem sobie „Dorwać Smarta” i jak dla mnie jest genialne. Pomyśl o tym 🙂

KoZa
Reply to  DD
11 lat temu

Ej, no nie patrz na „300” przez pryzmat historyczny! Wtedy można tylko się załamać i zapłakać. ;-]
Co do komedii, faktycznie dawno nic nie było. I w sumie od czasów „Millerów” nie widziałem nic dobrego. No, poza „At World’s End”. ;-] Sprawdzę to, o czym napisałeś – nie znam.

OldUpa
OldUpa
11 lat temu

300 było dla mnie zupełnie zjawiskowe, więc to trochę smutne, że kolejny film spod znaku kaloryfera jest nieudany. I tak pewnie ten obraz zobaczę, tym razem jednak poczekam na wersję BR.

KoZa
Reply to  OldUpa
11 lat temu

Ja sobie muszę odświeżyć „300”, ponieważ ostatnio uświadomiłem sobie, że od premiery nie oglądałem. A to już osiem lat! A że żona nie zna, to tym bardziej muszę przeznaczyć na ten film któryś wieczór. :] Poza tym, przez lata strasznie polubiłem Gerarda Butlera i tym chętniej powtórzę seans.
I tak, „Rise of an Empire” zostaw sobie raczej na domowy seans – żal kasy na bilet.

Jaskier
Jaskier
11 lat temu

Smuteg…
Ale czego innego można się było spodziewać?

Anna Flasza-Szydlik
Anna Flasza-Szydlik
11 lat temu

I tak najgorsza była scena „erotyczna”, w czasie której on wyglądał jak zaskoczony szczeniaczek ;).

Anonimowy Grzybiarz
Anonimowy Grzybiarz
11 lat temu

Wydaje mi się, że nieco przeceniasz część pierwszą. Mi się dwójkę oglądało równie dobrze co jedynkę, choć z kilkoma zarzutami (zwłaszcza wobec protagonisty) trudno się nie zgodzić.
Jak miałbyś wolną chwilę, to zapraszam:
http://mnichhistorii.blogspot.com/2014/03/406-spartan-nie-ma-recenzja-300.html

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

15
0
Would love your thoughts, please comment.x