Tak mi się jakoś w życiu poszczęściło, że już w wieku 22 lat miałem możliwość odwiedzenia Hawajów. Nie wynikało to z faktu, że sypiam na złotym posłaniu, a z tego, iż „po prostu” miałem szczęście wygrać konkurs, którego twórcy postanowili spełnić jakieś moje marzenie. Owym marzeniem było wylądowanie na wschodnim wybrzeżu Stanów, zakupienie Forda Mustanga i przejechanie nim całego Route 66. Oczywiście, z obowiązkowym skokiem w bok na wysokości Texasu – nie można w takiej sytuacji nie zjeść prawdziwego steku z prawdziwej, teksańskiej krowy. Jednak budżet konkursu na podobny wyjazd był po prostu zbyt mały – bez problemu jednak starczyło na wysłanie mnie tam, gdzie różnica czasowa względem Polski wynosi już 12 pełnych godzin. Tak oto wylądowałem na Hawajach, w Stanie Aloha.
Tekst ten (a może cykl tekstów – nie mam pojęcia, jak długa będzie całość) ma na celu upamiętnienie kilku moich spostrzeżeń – nie tylko z Hawajów, ale i ogólnie ze Stanów czy nawet z samej podróży. Początkowo myślałem, że robienie czegoś podobnego nie ma najmniejszego sensu – przecież pamiętam, co tam przeżyłem! Ale… czy będę pamiętał za lat kolejnych dwadzieścia? Tego już wiedzieć w tej chwili nie mogę. A że pewności nie mam, czy dane mi jeszcze kiedyś będzie zobaczyć Hawaje, więc może warto jakoś część własnych myśli utrwalić. Może w połączeniu ze zdjęciami, tekst ten będzie dla mnie kiedyś stanowił swoisty „punkt kontrolny”, zwany też „checkpointem”, dzięki któremu łatwiej będzie się dokopać do części wspomnień.
Wspomnienie #01: „Mahalo!”
Jednego dnia zdarzyło mi się jechać pod opieką hawajskiego przewodnika do Centrum Kultury Polinezyjskiej. Cechą dystynktywną owego pana było coś, czego bym się nie spodziewał po przewodniku – jego żarty były naprawdę zabawne, momentami wręcz histerycznie. Od niego też dowiedziałem się w końcu, że „Mahalo”, umieszczone na klapach śmietników we wszystkich restauracjach, nie znaczy wcale „śmietnik”, a „dziękuję”. Może gdybym się dłużej nad tym zastanowił i pomyślał, jakie napisy zdobią nasze śmietniki, sam bym do tego wniosku doszedł… Grunt, że była to bardzo wartościowa lekcja, gdyż zacząłem w ten sposób dziękować przy każdej okazji – czy to w restauracji, czy przy kasie, czy też w hotelu. Efekt był po prostu niesamowity!
Hawajczycy to ludzie niezwykle mili, otwarci i sympatyczni. Za każdym razem, gdy witałem ich, mówiąc „Aloha” (co znaczy też „do widzenia” i „kocham cię”), a dziękowałem tradycyjnym „Mahalo”, byłem częstowany szerokim, zaraźliwym uśmiechem. Na Hawajach nie można mieć chyba złego samopoczucia, ani nie da się osiągnąć stanu „sfrustrowanego turysty” (o co bardzo łatwo w rodzimym Zakopanym). Nawet jeśli ma się gorszy nastrój, wystarczy wyjść do najbliższego sklepu po puszkę mrożonej herbaty i powiedzieć „Mahalo” – otrzymany w zamian uśmiech jest gwarantem dobrego samopoczucia.
Wspomnienie #02: „16. piętro”
Nie myślałem, że jednym z najładniejszych widoków, jakich będę świadkiem przez cały pobyt na Hawajach, będzie panorama rozciągająca się za oknem mojego pokoju. Los chciał, że zostałem ulokowany na… 16. piętrze! I to z widokiem na ocean i basen… A że akwen znajdował się w odległości około 50 metrów od Park Shore Hotel, w którym byłem ulokowany, możecie zapewne sobie wyobrazić, że widoki miałem po prostu obłędne. Co więcej, Park Shore wyznaczał mniej więcej koniec Waikiki, czyli dzielnicy turystycznej Honolulu, największego miasta na Hawajach i stolicy stanu jednocześnie. Dzięki temu miałem widok na część znacznie mniej zurbanizowaną, a co za tym idzie – ładniejszą.
Oczywiście, wyjazd był bogaty w całą masę niezwykłych, pięknych widoków. Ale być witanym codziennie przez szum oceanu i śpiew ptaków na wysokości 16. piętra – to jest prawdziwie niezapomniane przeżycie…
W cyklu „Wspomnienia z Hawajów” pojawiły się następujące teksty:
- Wspomnienia z Hawajów #01: „Ogólnie”
- Wspomnienia z Hawajów #02: „Kulinarnie”
- Wspomnienia z Hawajów #03: „Motoryzacyjnie”
- Wspomnienia z Hawajów #04: „Militarnie”
- Wspomnienia z Hawajów #05: „Turystycznie po raz pierwszy”
- Wspomnienia z Hawajów #06: „Turystycznie po raz drugi”
- Wspomnienia z Hawajów #07: „Podsumowująco”
Ja bym tam się wybrał z wędką. Tam są takie cudowne rybki do łowienia (i to legalnie), że to marzenie każdego wędkarza.
Tak, ryby są po prostu niesamowite – jeśli lubi się łowić, to chyba faktycznie raj (pod kolejnym z dostępnych kątów). Fotki ryb z targowiska w lokalnym Chinatown też będę wrzucał – mają po prostu obłędne kolory. Gdyby ich sam nie zobaczył, to bym chyba nie uwierzył, że istnieją.
Swoją drogą – jedna z owych ryb miała naprawdę ciekawą nazwę: humuhumunukunukuapuaa. Musiałem trochę pogoogle’ować, żeby ją sobie przypomnieć – fotki niestety nie strzeliłem.