„Doomsday” to pierwsza z serii bardzo licznych animacji powstałych na podstawie komiksów od DC, które postanowiłem obejrzeć. Jako że miałem do wyboru bodaj z kilkanaście tytułów, padło właśnie na ten – z jednego, konkretnego powodu. Otóż, wiedziałem, że Doomsday był przyczynkiem do tak epickich tytułów, jak „The Death of Superman” czy „Funeral for a friend” (zresztą, istnieje kapela, która swoją nazwę zaczerpnęła właśnie z tego drugiego komiksu). Uznałem więc, że to dobry start. Zastrzegam przy okazji, że nie jestem żadnym specem od DC. Co się tyczy Supermana – czytałem parę komiksów, między innymi te wspomniane powyżej, oglądałem kreskówkę, jak byłem mały, pamiętam serial „live action”, który drzewiej leciał na Polsacie, i, oczywiście, widziałem filmy. Ale w zawiłościach chronologii romansów, zdrad, śmierci i zmartwychwstań zupełnie się nie orientuję, więc do tematu podchodziłem jako zupełny laik.
Szczerze mówiąc, po zakończonym seansie byłem niemalże w szoku. Może nie ciężkim, ale jednak szoku. Otóż, mając w pamięci, jak miałkie były wszystkie filmy aktorskie, które dotąd powstały o Supermanie, dziwiło mnie, jak zawiłą i rozbudowaną fabułę miała omawiana animacja. I to mimo faktu, że trwała raptem godzinę z niewielkim hakiem! Gdyby ją rozbudować pod kątem detali, a przez to również rozciągnąć na dodatkową godzinę, byłaby znacznie lepszym materiałem na film niż to, co dotąd zostało zrealizowane. Było tu wszystko (uwaga na spoilery – dla tych, którzy o Supermanie wiedzą jeszcze mniej ode mnie) – śmierć Supermana, jego zmartwychwstanie, epicka walka z Doomsdayem, knowania największego wroga przybysza z Kryptonu, czyli Lexa Luthora. Ba, była też walka Supermana z jego własnym klonem i, obowiązkowo, romans z Lois Lane. Jak dla mnie, rewelacja.
Jeśli pojawiały się jakieś zgrzyty, to tylko w zakresie animacyjnym. Po pierwsze, całość została zrealizowana w trochę innej konwencji niż kreskówka, którą pamiętam z lat młodości. Kreska jest równie prosta, a postacie składają się głównie z prostokątów, ale mimo tego ktoś i tak poległ przy twarzy głównego bohatera. Nie myślałem, że kiedyś zwrócę uwagę na coś takiego, jak dziwnie zarysowane policzki, ale w tym wypadku po prostu nie byłem w stanie ich strawić. Zresztą, pooglądajcie obrazki zdobiące wpis – myślę, że zrozumiecie, o co mi chodzi.
Nie tak dawno temu obejrzałem animację „The Invincible Iron Man” i nie mogłem wyjść z podziwu, że w 2007 roku było można zrobić tak słaby film, kiedy miało się za wzór „Iron Mana” w wersji aktorskiej. Spodziewałem się więc, że animacja z Supermanem też nie będzie nadto porywająca, a fabuła ledwo będzie trzymała się kupy. A tu takie miłe zaskoczenie – jeśli jesteście fanami Człowieka ze Stali, to zdecydowanie polecam.
Świetny film animowany.Jedyne co mogę mu zarzucić
to to co napisałeś w recenzji.Dziwnie zarysowane policzki głównego
bohatera.Reszta tak jak Superman jest super (a wiedzcie że fanem esa nie
jestem).A recka?Jak zawsze dobra.
Dzięki za dobre słowo. :]
[…] nawet jak na standardy animacji na podstawie komiksów (wystarczy wspomnieć relatywnie złożonego „Superman – Doomsday”). Ponad samo starcie Terry’ego w stroju Batmana z Jokerem, który w tajemniczy sposób […]