Rzadko mam aż tyle powodów do obejrzenia filmu w kinie, jak to miało miejsce teraz przy „Sicario”. Po pierwsze, obsada ociekała miodem. W rolach głównych zostali obsadzeni Emily „Full Metal Bitch” Blunt, piękny diabeł Benicio Del Toro i potrafiący wycisnąć z siebie niesamowite rzeczy ponurak Josh Brolin. Po drugie, film reżyserował Denis Villeneuve. Poznałem go, oglądając „Labirynt” i „Wroga” – dwie zupełnie inne, rewelacyjne produkcje. Byłem ciekawy, jak będzie wyglądała jego trzecia praca, byłem ciekawy, czy znów mnie zaskoczy.
Tak, znów mnie zaskoczył.
„Sicario” opowiada z pozoru dosyć prostą historię o rozpracowywaniu meksykańskiego kartelu, handlującego narkotykami i przemycającego ludzi do Stanów. Agenci z CIA, DEA i kilku innych agencji potrzebują kogoś z FBI, koniecznie z doświadczeniem w terenie. Tym kimś okazuję się być Emliy Blunt, która od dłuższego czasu pragnie odnieść jakieś realne wyniki w walce z meksykańskim elementem kryminogennym. Emily trafia do zespołu kierowanego przez ekscentrycznego Josha Brolina, posiłkującego się umiejętnościami niezależnego doradcy, Benicio Del Toro. Już sama obecność owego egzotycznego specjalisty wydaje się lekko podejrzana, ale… szybko okazuje się, że to tylko początek niewyobrażalnych rzeczy, które ma zobaczyć początkująca pani agent FBI.
Siła „Sicario” tkwi w wielu elementach składowych, z których najbardziej oczywistym jest aktorstwo. W moim rankingu Emily Blunt już dawno trafiła do pierwszej ligi i tą rolą tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że jest prawdziwą aktorką. Dla potrzeb filmu zmieniła wszystko – głos, posturę ciała, styl chodu… w skrócie: każdy detal. Obejrzyjcie pod rząd „Diabeł ubiera się u Prady”, „Siostrę twojej siostry” i właśnie „Sicario”, żeby zobaczyć, jak bardzo Emily potrafi się przeobrazić. Z kolei o kunszcie aktorskim Benicio Del Toro nie muszę chyba nikogo przekonywać – on potrafi grać już samą swoją aurą, a reszta ciała jest jakby tylko dodatkiem. Josh Brolin zaś do najpopularniejszych nie należy i jego zakres możliwości może wydawać się trochę bardziej ograniczony, ale osobiście niezwykle go lubię. Co więcej, w „Sicario” pokazał trochę inną twarz niż w filmach, w których go dotychczas widziałem.
Aktorstwo to jednak tylko jedna z niesamowitych składowych „Sicario”. Atmosfera filmu jest tak gęsta, że nożem nie szło by jej pokroić. Wszystko jest brudne, brutalne i okrutne, ale nie w sposób na siłę przerysowany. Denis Villeneuve osiągnął taki efekt, że bez pokazywania brutalnego przesłuchania, całym sobą czułem, co właśnie się wydarzyło zaraz na granicy pola widzenia kamery. „Sicario” osiągnęło poziom, jak mi się zdaje, ostatecznego realizmu. Nie straszyło obrzydliwością – po prostu dawało odczuć brutalność świata, w którym poruszają się bohaterowie.
Na oddzielną pochwałę zasługuję historia, która jest prosta tylko z pozoru. Prawdziwa batalia rozgrywa się, według mnie, nie na granicy meksykańsko-amerykańskiej, ale na płaszczyźnie emocjonalnej, między bohaterami. To bitwa silnych charakterów, z których każdy ma swoje powody do działania. To przerażająca opowieść o tym, jak bardzo można złamać człowieka, jeśli ma się odpowiednio silną motywację. Pojawia się tu jeszcze jeden dosyć klasyczny motyw przewodni, który jednak ujawnia się na tyle późno, że pozwolę sobie na zostawienie go w sferze niedomówień, by nie psuć samodzielnego poznawania historii.
„Sicario” to dla mnie film kompletny pod każdym względem. To powód, dla którego chodzę do kina – by raz na jakiś czas zobaczyć coś aż tak dobrego. Jestem pod wielkim wrażeniem, że na trzy filmy Denisa Villeneuve, które widziałem, każdy z nich jest tak inny od dwóch pozostałych, równocześnie trzymając ten niezwykle wysoki poziom. Po „Sicario” chcę więcej. Chcę więcej filmów Denis Villeneuve i więcej coraz trudniejszych ról dla Emily Blunt. Chcę po prostu więcej takiego kina.
Niesamowicie zachęciłeś mnie do tego seansu.:)
Bardzo się cieszę. :-]
Czyli jednak do kina marsz. Taka ciekawostka: https://vimeo.com/141489257 w temacie.
Niestety, video już usunięte… I tak, zdecydowanie do kina warto. :-]