Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Sam & Max: Beyond Time and Space – W oparach absurdu

S

Sam&Max to seria dobrze znana graczom PeCetowym. Postrzelony duet zająca-socjopaty i wyluzowanego na swój unikalny sposób owczarka niemieckiego zapada w pamięć. Nie tylko ze względu na nietypowy wizerunek, ale też naprawdę pokręcone poczucie humoru. Jakiś czas temu pierwszy sezon, składający się z pięciu przygód, trafiła na XBLA pod nazwą Save the World i został bardzo ciepło przyjęty. Teraz przyszła pora na kolejną serię pięciu detektywistycznych zagadek do rozwiązania, tym razem o zbiorczej nazwie Beyond Time and Space.

Przyznaję się od razu i to bez bicia (tudzież próby bicia, która skończyłaby się zdecydowanym przejściem do ustawowo przysługującej mi obrony koniecznej) – nie grałem w Save the World. Miałem ochotę, żeby to zrobić, ale ciągły deficyt MS Points skutecznie mi to uniemożliwił. Za Beyound Time and Space zabrałem się zaś, ponieważ… cóż, taka praca. Chciałem powiedzieć Doombkowi, że to powinien zrobić jakiś spec od xboxowych przygodówek, ale zanim cokolwiek wyartykułowałem, przypomniałem sobie, że… na Xboxie przygodówki są łącznie bodaj trzy. Specjalista od xboxowych przygodówek naprawdę nie miałby więc zbyt szerokiego pola manewru, a zapotrzebowanie na rynku światowym zapewne mogłaby zaspokoić jedna dobrze przygotowana osoba (np. Toddziak po zakupieniu konsoli Microsoftu). Zostawmy jednak te dywagacje i przejdźmy do gry właściwej.

Jako się rzekło, Sam i Max są specyficznym rodzajem duetu detektywistycznego. Sami nazywają się ochotniczą służbą policyjną – wiąże się to chyba z faktem, że pracują nad wyraz ochoczo, jeśli w grę wchodzi przesłuchanie z użyciem siły, grożenie odstrzeleniem głowy czy zabawa w złego i gorszego glinę. Warto zaznaczyć, że o ile Max jest socjopatą co się zowie i sam jego wyszczerzony uśmiech wzbudza niepokój, o tyle Sama w życiu by się nie posądziło o takie zapędy. Może właśnie dlatego są tak interesującą parą.

Styl gry i wszechobecny humor można określi jednym słowem – absurd. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz grałem w coś tak… chorego? Porytego? Brakuje na to odpowiednich słów, a i przykłady ciężko przytoczyć, ponieważ większość żartów jest albo sytuacyjna, albo nieprzetłumaczalna. Nie potrafię nawet znaleźć odpowiedniego porównania dla Sama i Maxa – mam wrażenie, że ich twórcy wytworzyli swój własny, unikalny styl. Żeby nie było wątpliwości, sam kupiłem tę konwencję dosłownie z miejsca i z radością przeklikiwałem się nawet przez te nieobowiązkowe części dialogów, ponieważ cały czas miałem się z czego śmiać. Jestem pod wrażeniem! Wiadomo jednak, że w przypadku tak specyficznych rzeczy ciężko mówić o jakiejkolwiek ocenie. To co mnie chwyciło za serce, dla innej osoby może być absolutnie niestrawne.

Muszę też rozwinąć temat absurdu w kontekście stylu gry i grywalności. Nie tylko dialogi czy gagi sytuacyjne są w tej grze niecodzienne. Rozwiązania wszystkich zagadek również. I to już może boleć nawet wtedy, gdy każdą wymianę zdań bohaterów podsumowujemy salwą śmiechu. Naprawdę nie wiem, jak można poradzić sobie z niektórymi zadaniami bez uciekania się do solucji albo tępego próbowania wszystkiego na wszystkim. Taki przykład – musimy uratować Sama i Maxa z przyszłości przed nieciekawym końcem. Wracamy więc do teraźniejszości i sprawdzamy, co tam też nam się telepie po kieszeniach czy leży gdzieś w okolicy. Do dyspozycji są sanie Świętego Mikołaja i stara skarpeta. Wpadlibyście na pomysł, że to naprawdę da się jakoś połączyć? Przyznają się, że ja nie. Oczywiście, było to błędne myślenie, bo jednak można! Skarpetę należało wrzucić do Wypychacza Skarpet, dzięki czemu ta napełniła się… węglem. Tak infuzowane onuce należało wrzucić do pieca kaflowego, który okazał się być napędem sań. Jak dla mnie – bez solucji ani rusz. Ale możliwe, że jest to spowodowane brakiem doświadczenia i dla pożeracza przygodówek takie zadanie nie stanowiłoby problemu. Nie poczytuję tego jednak jako wadę, gdyż jest to część bardzo spójnej konwencji. Nie da się też jednak ukryć, że na podorędziu warto mieć zawsze zestaw gotowych rozwiązań. Jeśli tego nie zrobimy, to gra faktycznie może starczyć na tyle, na ile przewidzieli ją twórcy, czyli na około 20 godzin. Z poradnikiem w ręce czas ten jednak skraca się do czterech czy sześciu, w zależności od tego, ile uwagi poświęcamy na dialogi.

Tak jak zachwyciło mnie poczucie humoru, tak też odrzuciła mnie oprawa graficzna. Potrzebowałem kilku chwil na przypomnienie sobie, że przygodówki z założenia są pięć lat za aktualnie obowiązującymi standardami. Nie chodzi o konwencję – nie mam nic do prostych modeli postaci i symbolicznego otoczenia. W przypadku Sama i Maksa w grę wchodzą jednak jeszcze potworne tekstury, ostre jak brzytwa krawędzie czy marna animacja postaci. Skoro programiści nie wykorzystują w żaden sposób potencjału konsoli, to czemu by nie wrzucić jakiegoś sensownego wygładzania? Z drugiej strony, nijak nie idzie się przyczepić do strony audio, gdyż ta błyszczy – głównie za sprawą fenomenalnego, angielskiego voice-actingu. Muzyka jest i ma się dobrze, ale została zepchnięta na dalszy plan przez świetne aktorstwo.

Niestety, nie tylko grafika jest piętą achillesową programu. Dochodzi do tego również kiepski port z PC, który został zrobiony zupełnie bez pomyślunku. Czułem się trochę tak, jak podczas gry w Gears of War po przystosowaniu pod Windowsa. Wszystko było pięknie, dopóki nie wymagano ode mnie wciśnięcia żółtego „Y”. W przypadku Sama i Maksa problem przejawia się w tym, iż jest to przygotówka w stylu point&click, zaś kursorem poruszamy przy pomocy… no właśnie, analoga. A teraz proponuję sobie zrobić ćwiczenie pt. „połącz wszystko ze wszystkim” albo „znajdź brakujący przedmiot”. Nie wiem, jak można było lepiej przenieść przygodówkę z PeCeta na Xboxa 360, ale też nie moja w tym głowa. Skoro panowie i panie z Telltale Gamse już się za to zabrali, to mogli pomyśleć nad jakimś bardziej intuicyjnym systemem sterowania.

Ocenienie Beyond Time and Space naprawdę jest dla mnie trudną sprawą. Z jednej strony mamy momentami aż nazbyt absurdalne rozwiązania zagadek i marny port z PC. Kiepską grafikę pomijam, gdyż ta akurat nie gra pierwszych skrzypiec w przygodówce. Z drugiej strony mamy xboxowego rodzynka, który daje szansę wyżycia się tym, którzy tęsknią za starą, dobrą zabawą w stylu point&click. Dlatego ostatecznie na konto Telltale Games leci ósemka. Za genialne poczucie humoru, które dało mi niejeden powód do śmiechu. Osoby nie zainteresowane przygodówkami mogą sobie odjąć od jednego do, nawet, dwóch oczek.

2009-10-17. Tekst napisany na zlecenie portalu Gaminator.tv.

Subscribe
Powiadom o
guest

1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Garwild
Garwild
14 lat temu

Nie mam nic do dodania, zaznaczam tylko swoja obecność.;P
Muszę przyznać, że tekst czyta się z przyjemnością. ;))

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

1
0
Would love your thoughts, please comment.x