Choć książek czytam ostatnio rekordowo dużo, ciężko jest mi się wziąć za napisanie o którejkolwiek z ukończonych lektur. Dlatego też postanowiłem umówić się na recenzję, gdy tylko nadarzy się okazja, a i proponowana pozycja będzie się mieściła, rzecz jasna, w kręgach moich zainteresowań. Gdy w grę wchodzi gentlemeńska umowa, dalsze szukanie motywacji jest już zbędne. I tak właśnie trafiłem na „S.Q.U.A.T.” debiutującego na rodzimym rynku Konrada Kuśmiraka.
Wraz z głównym bohaterem, Kamykiem, wziąłem się za eksploracje postapokaliptycznej Polski. Jako że kocham czy to Fallouta, czy Mad Maxa, temat był mi bliski. A i przeczytana niegdyś „Samotność Anioła Zagłady” Roberta J. Szmidta zdecydowanie mi leżała, więc tym ciekawszy byłem, co przygotował dla mnie Konrad Kuśmirak. Jak się okazało, przeniosłem się w rewiry znane mi w miarę przyzwoicie – w okolice Białegostoku, w tym do Choroszczy. Sam pomysł na postapokalipsę wydał mi się całkiem świeży. Zamiast zaczynać wszystko od klasycznego wciśnięcia „czerwonego przycisku” przez wszystkie atomowe potęgi świata, to Matka Natura wycięła Ziemi numer i zbombardowała powierzchnię planety promieniowaniem Gamma. Nasz padół łez nie zniósł tego zbyt dobrze, nie wytrzymały też palce lewitujące nad wspomnianymi guzikami. Gdy skończyła z nami kosmiczna fala zniszczenia, ludzie – w szoku i amoku – poprawili po niej to, co przegapiła.
W takim świecie przyszło żyć wspomnianemu wcześniej Kamykowi, którego poznałem w momencie, gdy wyruszał na kolejną robotę. Miał przerzucić dwie niewiasty z naszej ziemi ojczystej na Białoruś, która najwyraźniej lepiej sobie radziła po zagładzie. Choć przygoda zaczęła się niewinnie, szybko przerodziła w dynamicznie zmieniającą się gonitwę kolejnych zdarzeń. Kamyk dzień po dniu wplątywał się w coraz to nowsze intrygi, które skutecznie powstrzymywały go przed powrotem do rodzinnej posesji.
„S.Q.U.A.T.” czyta się szybko, lekko i przyjemnie – książka zdecydowanie sprawdziła się u mnie w roli wakacyjnej przygodówki. Początkowo zmartwiły mnie pierwsze strony – może nie tyle treścią, co formą. Miałem silne wrażenie, że autor chciał rozpocząć swą historię oryginalnie i kwieciście, bombardując mnie złożonymi metaforami, które średnio pasowały mi do postapokalpitycznego S-F. Na szczęście sytuacja się unormowała po dosłownie kilku stronach, język stał się lżejszy, bardziej potoczysty i przyjemnie płynący. Rzuciła mi się też w oczy lekkość dialogów, z jednej strony bogatych w rozmaite slangi i grypsy, a mimo togo łatwo przyswajalnych.
Akcję śledziło mi się bardzo przyjemnie, a dzięki sporej dozie owej lekkości narracyjnej popołudnia z książką mijał mi szybko. Dopiero po czasie zacząłem dostrzegać, że gdzieś w tym całym szaleństwie następujących po sobie zdarzeń umknęła mi kompletnie motywacja głównego bohatera. Kamyk pakował się w kolejne tarapaty bardzo często na swoją własną prośbę i w większości sytuacji… robił to bez wyraźnego, sensownego powodu. Miał motywację, by wrócić do domu, który opuścił na samym początku czasu akcji, ale skwapliwie o niej zapominał i parł dalej w nieznane, łapiąc się naprawdę przedziwnych zleceń.
Z jednej strony, była w tym jakaś estetyka znana z Fallouta. Jedno zadanie wypchnęło głównego bohatera z domu, a tuzin kolejnych zatrzymał go w drodze. Mam niestety wrażenie, że w tej powieści pomysł ten nie sprawdził się zbyt dobrze, gdyż kompletnie burzył spójność postaci Kamyka. Sama akcja leciała zaś tak szybko, że miałem uczucie, jakbym tylko ślizgał się po kolejnych wątkach, kompletnie nie poznając ich konkluzji. Choć może na podsumowanie przyjdzie dopiero pora. Choć „S.Q.U.A.T.” zamknięty jest tłustym napisem „koniec”, tak naprawdę autor zostawił sobie nie tylko furtkę do kontynuacji, ale tak na dobrą sprawę całą bramę z podjazdem. Możliwe więc, że na polskie pustkowie będzie jeszcze okazja wrócić. A gdybym miał taką okazję na kolejnym urlopie… chyba z ciekawości bym jednak z niej skorzystał.
PS: Porównanie do Fallouta ma więcej podstaw niż tylko konstrukcja fabuły. W samej książce nie raz i nie dwa wspominane są schrony atomowe, kojarzące mi się stylistyczne ze sławnymi Kryptami. Spotykane w trakcie przygody grupy i frakcje były zaś zarysowane w sposób tak silny, charakterystyczny i czasem wręcz przerysowany, że miałem problem opędzić się od skojarzeń z moją ulubioną serią gier. Nie jest to bynajmniej zarzut, gdyż autor nie przesadził z liczbą inspiracji czy nawiązań – ot, bardziej taka ciekawostka. Możliwe zresztą, że inspiracje nie miały najmniejszego związku z Falloutem, a wywodziły się z jakiegoś innego dobra popkultury.
Zaciekawiłeś mnie. Chyba zakupię. A czytałeś może tą nową powiastkę w świecie „Metro 2033”, która rozgrywa się w Polsce?
Ogólnie w Metro 2033 mam straszne braki. Jak dotąd z zakresu tego uniwersum znam tylko obydwie gry. Do książek jakoś dotąd nie było mi po drodze.
Świetnie napisana recenzja, czytałam z przyjemnością.:)
Cieszę się i dziękuję, bardzo mi miło. :-]
„nie tylko furtkę do kontynuacji, ale tak na dobrą sprawę całą bramę z podjazdem” piękne
Cieszę się, że się spodobało. ;-]
[…] Czwarta Strona i drugi raz jestem pozytywnie zaskoczony. Za pierwszym razem była to debiutancka powieść Konarda Kuśmiraka, „S.Q.U.A.T.”, która bardzo skutecznie umilała mi czas na urlopie. Teraz zaś chwyciłem się […]