Idąc do kina na „RED 2” spodziewałem się dokładnej powtórki z seansu „jedynki”, czyli dużej porcji dobrej, niezobowiązującej zabawy, która jednak nie zapada za bardzo w pamięci. Choć poprzedni film o przygodach emerytowanych superagentów podobał mi się niezmiernie, nie mogę uczciwie powiedzieć, żebym pamiętał z niego więcej niż tylko ogólny zarys fabularny i kilka scen. Jak się zaś okazało, „RED 2” zachowało swoją lekkość, ale dorzuciło do worka też więcej charakterności, dzięki czemu wyszło jeszcze lepiej.
Po raz drugi Emerytowani, Ekstremalnie Niebezpieczni trafiają na celownik rządu… rządów. I innych organizacji. Po prostu wszyscy chcą ich zabić i to za czyny, których nie popełnili albo popełnili, ale po prostu nie pamiętają, ponieważ to tylko jedna z licznych, popełnionych przez nich rzeczy. Taka Drużyna A, tylko bez większej awersji do hurtowego ubijania wrogów. Rzecz rozchodzi się o prototypową broń, która lata temu zaginęła, a informacje o której zaczęły powoli wypływać na światło dzienne, skupiając na sobie uwagę całej rzeczy indywiduów zainteresowanych panowaniem na nad światem.
Całość wykonana jest w konwencji identycznej, jak odsłona pierwsza, czyli z zachowaniem absolutnej powagi u bohaterów i mocnego przymrużenia oka u twórców. Bruce Willis z kompanią bez zadyszki zwalczają to rosyjskich superagentów, to wynajętych ultrazabójców, bez chwili wahania i bez najmniejszego uszczerbku na nienagannym stylu. Pomijając przerysowaną skalę i lekkość odnoszenia sukcesu emerytowanych agentów, „RED 2” w jakimś stopniu, przynajmniej klimatem, przypominał mi czasy genialnej tetralogii „Zabójczej broni”. Ba, nawet pojedynek Bruce’a Willisa ze znacznie młodszym, absurdalnie wysportowanym azjatyckim zabójcą wydawał się być takim swoistym hołdem złożonym czwartej części wspomnianej serii, w której to Mel Gibson mierzył się z Jetem Lee.
„RED 2” to jeden z tych filmów, przy których po prostu nie trzeba się rozpisywać. Lubicie lekkie, inteligentnie zabawne kino akcji z dużą dozą kontrolowanej przesady? Ten film jest niemalże idealnym przedstawicielem tegoż dokładnie gatunku. Jeśli takie kino Wam pasuje, raczej nie ma szansy, żebyście z „RED 2” nie czuli się usatysfakcjonowani.
Szczerze żałowałem, że nie udało mi się pójść do kina.
Jak będziesz miał okazję, to nadrób – warto. I to nie jest jeden z tych filmów, które trzeba koniecznie widzieć na wielkim ekranie. :-]
Polecam komiks, napisany przez genialnego Warrena Ellisa, pt.”Red”, na podstawie którego nakręcono oba filmy 😀
Mam to w planach i dzięki za utwierdzenie mnie w przekonaniu, że warto. ;-]
Przy okazji – witam na mojej stronie, chyba jesteś u mnie pierwszy raz, przynajmniej w komentarzach. :-]
A bo ja mało gadam, więcej czytam, ot co :-).