Lubię lekkie kino z dobrą obsadą. Na takie filmy, jak „Praktykant” nie idę w celu nasycenia umysłu ciekawymi konceptami – raczej z zamysłem obejrzenia Anne Hathaway w lżejszej roli. Liczę na dobre dialogi, przyjemną fabułę i może odrobinę wzruszenia, jak przy „Kocha, lubi, szanuje” czy „Miłości i innych używkach”. Czasem się to udaje, a czasem dostaje się takie nieokreślone „coś”, które wyraźnie nie wie, czym chciało być. Może się to nawet nieźle oglądać, ale z każdą minutą oddalającą człowieka od skończonego seansu z głowy paruje prawie wszystko. Taki właśnie jest „Praktykant”.
Anne Hathaway wcieliła się w postać Marka Zuckerberga w spódnicy. Założyła odnoszący wielkie sukcesy start-up w stylu ciuchowego Amazona i teraz… ledwo wiąże koniec z końcem w zakresie zarządzania własnym czasem. Małżeństwo zaczyna się sypać, istnieje też obawa, że firmę również może czekać niebawem taki los. I tu na scenę wchodzi on – emerytowany praktykant, który skorzystał z programu szukania pracy dla seniorów. Robert DeNiro jest starym wyjadaczem, w życiu nosił już niejeden garnitur i teraz chce zapoznać się z nowoczesną firmą. Szybko się, rzecz jasna, okazuje, iż jego doświadczenie może bez problemu znaleźć zastosowanie we współczesnym świecie młodych, zdolnych i atrakcyjnych.
„Praktykant” łapie się za masę tematów i… na ogół większość z nich traktuje po macoszemu lub upraszcza niektóre istotne czynniki, byle tylko finał był zgodny z wizją twórców. Nie jest dobrze, gdy w takim filmie warstwa obyczajowa jest niespójna i mało wiarygodna – przecież dokładnie tymi walorami stoją tego typu produkcje. Nawet sama relacja DeNiro i Hathaway jest kompletnie nijaka. Zamiast ciekawych scen ze starym wygą, dostajemy nijakie ujęcia, w których wszyscy rozbijają się po zabałaganionym biurze, tylko po to, by krętą ścieżką między biurkami dojść do wyskakującego znikąd happy endu. „Praktykant” miał być chyba między innymi o emancypacji kobiet i o wysokiej wartości ludzi w wieku okołoemerytalnym, ale te wątki w żadnym razie nie zostały sensownie napisane. Twórcy naginali charaktery postaci drugoplanowych, byle tylko pasowały im do scen i zaplanowanego finału, w ogóle nie przejmując się tym, czy jakikolwiek człowiek z krwi i kości byłby skłonny do takiego, a nie innego zachowania.
Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że póki się siedzi w kinie „Praktykanta” ogląda się bardzo miło. Mimo że nie gwarantuje zbyt wielu powodów do śmiechu, mimo że DeNiro gra trzema uśmiechami na krzyż, mimo że dialogi są co najwyżej przeciętne. Jakoś się po prostu na to patrzy i czas miło mija. Ale czy warto wybierać się na seans? Według mnie jest wiele dużo lepszych filmów aktualnie w kinach.
Widziałem zwiastun tego filmu 3 razy i ciągle mam wrażenie, że on jest jej ojcem, którego nigdy nie poznała. Wiesz, taki plot-twist.
Na szczęście nie poszli w tym kierunku – chyba bym się przekręcił na seansie. 😛
Nie? Cholera, dobrze, że się nie zakładałem. A chciałem. 😀