Tomasz Kozioł

(Pop)kultura osobista

Najświeższe teksty

Matrix Rewolucje – Cybernetyczny bóg: Reanimacja?

M

Jak już miałem kiedyś okazję napisać, wychodząc z „Matrixa: Reaktywacji”, mimo zawodu, byłem dobrej myśli . Miałem nadzieję, że ten kiepski występ jest tylko przerywnikiem pomiędzy równie dobrą pierwszą i trzecią częścią trylogii. „Zapewne Wachowscy chcieli pokazać, na ile ich stać od strony technicznej. Ta intelektualna płycizna miała jedynie osłabić czujność widzów przed premierą „Matrix Rewolucje”, które wprowadzą wszystkich w stan filozoficznego osłupienia” – myślałem. Cóż, rzeczywiście miałem trochę racji, ale zamiast całkowitego szoku, doznałem jedynie delikatnego naelektryzowania szarych komórek – zawsze coś. (więcej…)

Warto obejrzeć – horrory #1: Deathgasm, Dead Silence, Obecność 2

W

Deathgasm. Światu grozi zagłada, ponieważ grupa początkujących muzyków deathmetalowych dobrała się przez przypadek do starodawnych riffów, gwarantujących potęgę i poniżenie wrogów. Sęk w tym, że po odegraniu solówki trzeba też oddać swoje ciało demonowi, przez co satysfakcja z owego poniżenia wrogów jest raczej krótkotrwała. Odegnanie demonicznej obecności będzie możliwe tylko poprzez wspięcie się na wyżyny metalowego wyrafinowania.

Uzyskanie dobrych wyników przy wprowadzaniu w życie skrajnie szalonych pomysłów jest sztuką bardzo trudną. Na ogół w pewnym momencie twórcom kończy się wena i dobry koncept zmienia się w zmarnowany potencjał. „Deathgasm” jest jedną z tych perełek, w których wszystko zagrało od początku do końca – fani abstrakcyjnego poczucia humoru będą w piekło wzięci. Skojarzenia z „Brutal Legend” i „Pick of Destiny” są raczej na miejscu. (więcej…)

Psycho-Pass – Sprawiedliwość na podstawie algorytmu

P

Autorzy S-F od kilkudziesięciu lat snują rozważania, jak mógłby wyglądać świat rządzony przez maszyny. Ich wizje można podzielić choćby według poziomu skomplikowania – od prostych, przez średnie, po złożone. Osobiście, zaraz po „złożonych” dołożyłbym jeszcze jeden poziom wartościowania: „japoński”. Od lat oglądam anime i zawsze staram się sięgać po te, które są uznawane za najbardziej warte poznania. I regularnie, czasem przy kilku różnych seriach pod rząd, dziwię się, na jak intrygujące pomysły potrafią wpaść mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni.

Punkty wyjścia jest dosyć standardowy – wszechobecny system komputerowy wie o nas wszystko. Gdzie mieszkamy, jak często widujemy się ze znajomymi, jak spędzamy czas. Wie również, jaka przyszłość będzie najlepsza i dla nas, i dla społeczeństwa. System, zwany Sybil, wybiera dla mieszkańców Japonii preferowany zawód, dobiera optymalne sposoby ograniczania stresu i dba o ogólne szczęście. Problem zaczyna się wtedy, gdy… zwalczanie stresu przestaje działać. Pojawia się napięcie, pojawia się agresja. I tu wchodzi do gry typowo japońska myśl technologiczna. Sybil określa dokładnie łagodność charakteru każdego mieszkańca kraju oraz jego skłonność do popełnienia przestępstwa – a wszystkie te wartości są liczone i podawane w czasie rzeczywistym. (więcej…)

Star Wars: The Force Awakens – Magiczna podróż do odległej galaktyki

S

Mam silne uczucie, że pisanie czegoś na kształt recenzji nowej odsłony Gwiezdnych Wojen kompletnie mija się z celem. Nie ma powodu, żeby kogoś zachęcać bądź zniechęcać do seansu – wszyscy zainteresowani już w kinie byli. Myślę, że przybytek ze srebrnym ekranem odwiedzili również ludzie nie siedzący tak głęboko w temacie – choćby z ciekawości, o co się cały ten szum rozchodzi. Jeśli w ogóle miałbym wystawiać jakąś pozbawioną spoilerów ocenę „Przebudzeniu Mocy”, to na pewno powiedziałbym, że warto obejrzeć, warto poznać, że to obowiązkowa pozycja dla fanów fantastyki czy kina akcji, nawet jeśli obierze się ją z nostalgicznych łupin.

Choć recenzji nie chcę pisać z wyżej wymienionych powodów, same przemyślenia o siódmej części Star Wars naprawdę mam ochotę przelać na wirtualny papier. Ponieważ czułem, że na sali wydarzyło się coś magicznego – a tym zawsze warto się podzielić. Dlatego też na wszelki wypadek wystosuję jeszcze ostrzeżenie całkowicie wprost: dalej będą spoilery. (więcej…)

Krampus – Zaskakujący potencjał

K

Pojawianie się w okresie wszelakich świąt filmów dedykowanych danemu okresowi to stara tradycja. Pomijając nieliczne przypadki, na ogół nie nadają się one do zupełnie niczego poza wyciąganiem kasy. Z reguły są to komedie, obyczajówki lub, ewentualnie, animacje. Oczywiście, w okolicy Halloween jest też obowiązkowy wysyp wszelkiej maści horrorów. Rzadko się jednak zdarza, by ów horror pojawił na święta Bożego Narodzenia… jako film okolicznościowy. „Krampus” jest właśnie takim ewenementem, dlatego tak bardzo miałem ochotę go obejrzeć.

Fabuła rozwija się dosyć niewinnie, choć w dosyć groteskowej oprawie. Po świątecznym szale zakupów, członkowie obfitej familii zjeżdżają się do rodzinnego domu, w którym mają wspólnie zjeść kolację wigilijną. Powiedzieć, że nie cieszą się na swój widok, to poważne nieporozumienie. W domu panuje atmosfera silnej niechęci i braku szacunku, która w końcu doprowadza najmłodszego z mieszkańców do szału i, następnie, zwątpienia. Chłopczyk, po utracie wiary w cuda, drze swój list do świętego Mikołaja, a jego strzępki rozrzuca na cztery wiatry. Nie wie jeszcze, iż jest to rytuał przywołujący Krampusa, będącego demonicznym cieniem sprzedajnej maskotki Coca-Coli. (więcej…)

Neuromancer, William Gibson – Można cierpieć, ale znać warto

N

Rzadko zdarza mi się po skończeniu książki czuć aż tak skrajne emocje. „Neuromancer” Williama Gibsona szczerze mnie wymęczył. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałem styczność z aż tak nieprzystępną lekturą – bądź co bądź – rozrywkową. Kolejne zdania odbijały się od siebie, kompletnie nie chcąc się ze sobą łączyć w ciągi przyczynowo skutkowe. Świat przedstawiony na każdym kroku zaskakiwał niespotykanymi określeniami, których nikt nawet nie próbował czytelnikowi tłumaczyć. A jednak… Jednak jest w „Neuromancerze” coś hipnotyzującego. Coś, co sprawiło, że jestem szczęśliwy, iż go poznałem.

Sama fabuła zdecydowanie nie jest najistotniejszym elementem mojej fascynacji. Głównym bohaterem jest niejaki Case – ex-hacker, który może nie byłby „ex”, gdyby nie próbował obrobić swojego klienta. A że klient był z gatunku tych, z którymi się nie zaczyna, Case skończył z wypalonym układem nerwowym – zniszczonym do tego stopnia, że dalsze łączenie się z cyberprzestrzenią po prostu nie było możliwe. Poznajemy go w momencie, gdy powoli zbliża się do dna ostatecznego. Odwala drobniejsze roboty dla kogo popadnie, byle mieć na narkotyki i kolejne nieudane próby leczenia swojego układu nerwowego. Bardziej niż od dragów, uzależniony jest od cyberprzestrzeni, od której został tak brutalnie odcięty. Właśnie w momencie, gdy topił się w ostatniej warstwie głębokiego mułu, tajemniczy pan Armitage wyciągnął ku niemy pomocną dłoń. Powiedział, że może go wyleczyć. W zamian za jedną „przysługę”. (więcej…)

Severed – Przerażający obraz

S

Świetne komiksy o Batmanie sprawiły, że nabrałem szczerej ochoty na lepsze poznanie dorobku Scotta Snydera. Na pierwszy ogień poszło „The Wake”, o którym pisałem niedawno, a w następnej kolejności chwyciłem się za „Severed”. I tak jak snyderowska wizja „Wodnego Świata” mnie nie ruszyła, a wręcz trochę zniechęciła, tak jego podejście do horroru mnie oczarowało.

Na wstępie muszę coś od razu zaznaczyć. To nie tylko scenariusz Snydera (w duecie ze Scottem Tuftem) mnie kupił, ale też – a może: przede wszystkim – obłędne, oszałamiające, cudowne i przerażające ilustracje Atilla Futaki. Stanowią one, jak mi się zdaje, główną siłę napędową mrocznego klimatu w „Severed”. I choć może traciłyby, jako całość, urok pozbawione odpowiedniej historii, to i tak byłyby warte uwagi każdego fana komiksów. Wszystkie kadry co do jednego wyglądają, jakby Futaki poświęcił im pełnię uwagi i przez kolejne tygodnie nie zajmował się niczym innym, jak dopieszczaniem detali. Podobna pieczołowitość kojarzyła mi się dotąd przede wszystkim z ilustracjami Adiego Granova z „Iron Man: Extremis”. Teraz z kolei do mojej kolekcji przykładów na absolutnie bezbłędną oprawę wizualną doszedł właśnie „Severed”. Futaki mnie oczarował swoją. Gdy przychodziło co do czego, horror dosłownie wylewał się z kolejnych stron opowieści. (więcej…)

Igrzyska Śmierci 3: Kosogłos 2 – Nieprzyzwoita nuda

I

Jest tylko jedna osoba, którą mogę winić za to, że źle bawiłem się na ostatniej części „Igrzysk śmierci”. I jestem to ja. Mogłem się oduczyć kończenia na siłę serii, które nie za bardzo mi podchodzą, ale tego nie zrobiłem. Mogłem się już dawno nauczyć, że „druga część trzeciej części” zwiastuje zagładę i tego też nie poczyniłem. Okłamywałem się tylko głupio, że „pierwsza część trzeciej części” była tak skrajnie nudna, ponieważ była skalkulowanym skokiem na kasę, ale w ostatniej odsłonie przecież musi wszystko ruszyć z kopyta. Cóż, twórcy mi udowodnili, że jednak nie musi.

Film zaczyna się dokładnie tam, gdzie urwał się pierwszy „Kosogłos”. Unikając spoilerów i streszczania trzech filmów: Jennifer Lawrence, jako Katniss, walczy po stronie ruchu oporu z opresyjnym rządem Donalda Sutherlanda. Właśnie przygotowuje się do ostatniej ofensywy i zadania decydującego ciosu – ot, cała intryga w bardzo mocnym skrócie. (więcej…)

Wake – Scott Snyder i jego Wodny Świat

W

Morska postapokalipsa jest tematem cokolwiek śliskim (ha ha). Nie wiedzieć czemu, ciężko jest z niej wycisnąć coś sensownego i wiarygodnego. Może dlatego, że utarło się, iż najbardziej przerażającym mieszkańcem oceanów jest rekin, a ten swoją niszę w popkulturze już ma i bynajmniej nie jest ona – ta nisza – związana z życiem po końcu świata. Już dawno temu Kevin Costner próbował ożenić „Mad Maxa” z morską opowieścią i skończyła się to spektakularną klęską pod postacią trudnego w odbiorze filmu „Wodny Świat”. Dosyć niedawno zaś za podobny temat złapał się Scott Snyder, którego dotąd znałem głównie z rewelacyjnych komiksów o Batmanie (przypomnijmy: mowa o „Court of Owls”, „Death of the Family” oraz „Year Zero” i „Endgame”). Jak sobie poradził z „The Wake”? (więcej…)

Łowca czarownic – Vin Diesel ma siłę

Ł

„Łowca czarownic” jest filmem, który nie powinien działać, a mimo wszystko potrafi bawić. Brakuje mu akcji, widać wyraźnie, że budżet do wysokich nie należał, zaś sam scenariusz to kompletna sztampa. Co samo w sobie nie byłoby problemem, gdyby całość nadrabiała widowiskowością, ale jak już ustaliliśmy – tego też brakuje. Jak się szybko jednak podczas seansu okazało – Vin Diesel ma w sobie tyle testosteronowego uroku, że „Łowcę czarownic” oglądało się zaskakująco przyjemnie.

Kaulder zyskał nieśmiertelność jakieś 800 lat temu, gdy zabił królową czarownic. Wieczne życie miało być dla niego przekleństwem, a okazało się świetną okazją do kupienia iPada i dalszego polowania na wiedźmy. Zamiast rozpaczać nad swoim marnym losem, Kaulder  poświęcił ostatnich osiem wieków swojego życia na regulowanie światowej populacji istot magicznych. Czasem jednak okazywał im nadmiar łaski, co teraz może się na nim zemścić. Jego ostatnie przygody wyraźnie sugerowały, że królowa czarownic powróciła do życia, choć było to teoretycznie niemożliwe. Na szczęście, Vin Diesel nie jest sam – może liczyć na pomoc Michaela „Alfreda” Caine’a oraz Elijaha „Frodo” Wooda. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze