Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Need for Speed: Shift – Quo vadis, NFS?

N

Historia serii Need For Speed jest cokolwiek sinusoidalna, rzekłbym. Początki sagi były zręcznościowe, ale trzymały się jakichś ogólno przyjętych przez naukowców praw fizyki. Edycja Porshe zjadała zaś niedzielnych kierowców na śniadanie. Później nastały czasy dresiarstwa. Świetnie sprzedającego się dresiarstwa, trzeba nadmienić. Były Undergroundy, Most Wantedy i Carbony. Wtedy EA uznało, że chyba trzeba zrobić typowe „back to basics” – to był ten dzień, kiedy prasa przejechała się walcem po średnio udanym ProStreecie. Developerzy uznali, że chyba jednak nie tędy droga i wrócili do korzeni znacznie bliższych niż zamknięte tory. Innymi słowy znów wyjechali na ulice miast, zrywając z realizmem i dodając szczyptę panów w szelestach. Prasa ponownie wytoczyła swój walec i Undercovera, bo tak się ta część nazywała, zrównała z ziemią jeszcze bardziej. Mieliśmy do czynienia z najgorszą częścią Need For Speeda od początków serii. W tym roku zaś… cóż, znów zamknięte tory, legalne wyścigi i dresiarstwo na banicji. Powstaje podstawowe pytanie…

Czego ma się spodziewać osoba, kupująca Need For Speeda?

Szczerze mówiąc, po prostu nie wiem, nie mam pojęcia i najchętniej dodałbym jeszcze, żeby było combo, iż mnie to w ogóle nie obchodzi. Po ProStreet i Undercover miałem szczerze dosyć. Jak się jednak okazało, obchodzić mnie to jednak musi, gdyż płytką z grą wylądowała akurat na moim biurku. Sam nie wiedziałem tak naprawdę, co tym razem znajdzie się na DVD. Z jednej strony gra była reklamowana jako typowy, sportowy, realistyczny ścigacz. Coś z pogranicza Race Pro i Forzy 2 z wyraźnym akcentem na „Race Driver GRID wannabe”. Z drugiej strony, o zeszłorocznym Undercoverze zapomnieć po prostu nie sposób. Tak, przyznaję się, bałem się, podłączając kierownicę do konsoli! Strach przed cut-scenkami z anorektyczkami w roli głównej brał górę nad wiarą w solidność twórców.

Jak się okazało, moje obawy były uzasadnione… tylko w pierwszej fazie gry. Pierwsze spotkanie z Shiftem źle wspominam. Jednak wraz kolejnymi godzinami zabawy było już coraz lepiej!

W poszukiwaniu własnego stylu

Odpowiadając na pytanie z poprzedniego śródtytułu. Kupując najnowszego Need For Speeda trzeba się spodziewać tytułu bliskiego symulacjom samochodowym. Nie ma też żadnych cut-scenek, prezentujących naciąganą opowieść o tajnym agencie litewskich służb specjalnych, próbującym przeniknąć do skorumpowanego świata zawodowych kierowców. Kariera składa się z kolejnych serii wyścigów i… tyle, koniec filozofii. Shift jest, niestety, grą zupełnie bez wyrazu i cech szczególnych. I cieszy mnie to! Bardzo dobrze! Z dwojga złego wolę już tak. Zamiast kolejnego tytułu ze stylem i gracją Undercovera czy zbędnymi „elo” wstawkami z ProStreeta, dostaliśmy przynajmniej do rąk całkiem porządną ścigałkę.

Przed programistami ze Slightly Mad Studios postawiono bardzo trudne zadanie. Musieli stworzyć grę, z którą będą się w stanie zmierzyć nie tylko fani symulacji, ale również właściciele poprzednich NFS-ów, tych pokroju Most Wanted. W tym wypadku nie mamy na szczęście do czynienia z sytuacją, że gdy coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Programiści bardzo sprawnie poradzili sobie z ustawieniami fizyki wozów, dzięki czemu na konfiguracji skrajnie arcade’owej nawet lepsze, mocniejsze maszyny jeżdżą jak po szynach. Z drugiej strony, odpalenie zmagań na poziomie profesjonalisty owocuje z początku bolesnym obijaniem się o wszystkie możliwe bandy i wymaga sporo czasu na opanowanie. Koniecznie trzeba też pochwalić AI przeciwników, które bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Na „easy” sprawdzają się idealnie w roli worka treningowego, na „medium” podejmują już dosyć konkretną walkę, a na „hardzie”… naprawdę solidnie kombinują! Miło mi się patrzyło na te wszystkie próby blokowania mnie podczas wyprzedzania czy branie oponentów po wewnętrznej. Przeciwnicy sterowani przez konsolę zdecydowanie przedkładają precyzyjny styl jazdy nad agresywny, ale i tak stawianie odporu wychodzi im nadzwyczaj dobrze.

Skoro już o precyzji i demolce mowa, w NFShift pojawił się system, znany przede wszystkim z bardzo dobrego Juiced 2. Tam było to nazwane Driver DNA i na podstawie naszych zachowań na drodze określało, jakim typem gracza jesteśmy. Zabawa była z tym niezła, a powstały łańcuch kodu genetycznego faktycznie odzwierciedlał nasze poczynania. Niestety, ten naprawdę dobry pomysł nie został zbyt dobrze przeniesiony na grunt Need For Speeda. Punkty zostały tak zbalansowane, że niezależnie od tego, ilu kierowców staranowałem, i tak byłem uważany za gracza „precyzyjnego”. Może dlatego, że trafiałem zawsze w środek cudzego wozu, a nie, nonszalancko, gdzieś w okolice bocznych świateł. Niemniej, szkoda, że tak fajny patent został skopany.

Kolejną rzeczą, którą ciężko zapisać po stronie plusów, jest niestety drift. Tak jak kocham tę dyscyplinę, tak w Shifcie się ona po prostu nie udała. Oczywiście, można się trochę poślizgać, ale jeśli graliście w bardziej symulacyjnego GRIDa lub arcade’owego Juiced 2, to NFS wam raczej nie podejdzie. Powód jest z gatunku tych nieuchwytnych. Gdybym miał na coś wskazać palcem, padłoby chyba między innymi na dobór tras. Ktoś po prostu pokpił sprawę. Albo postanowił wyżyć się na graczach, nie wiem. Piję do tego, że tory, po których przyjdzie nam driftować są na ogół bardzo wąskie, a te szersze można zliczyć na palcach jednej ręki i na ogół i tak są wypchane zbędnymi, prostymi odcinkami. Ślizganie się po wąskich wirażach jest średnio atrakcyjne, jeśli ktoś ma ochotę po prostu wyluzować. OK, kilka takich wyzwań rozumiem, ale nie większość! Problemem jest też driftowanie podczas zabawy na kierownicy. Niestety, już na padzie nie jest to szczególnie przystępna zabawa, zaś na kółku poziom trudności rośnie jeszcze bardziej, zabierając ze sobą resztę przyjemności.

Techniczna techniczność

W kontekście liczb, Shift wypada bardzo elegancko. Do dyspozycji dostaliśmy kilkadziesiąt samochodów, same markowe sztuki. Są Bety, Audi, Fordy, Toyoty, Hondy, nie zabrakło też supercarów od Lamborghini i innych podobnie ekskluzywnych producentów. To właśnie też dzięki coraz mocniejszym brykom nowy NFS z każdym kolejnym uruchomieniem staje się coraz przyjemniejszym doznaniem. Niestety, jeżdżenie najsłabszymi Audiolami jest po prostu średnio ciekawe. Ale jeśli ma się już maksymalnie stuningowaną Subaretę… prawdziwa impreza się zaczyna!

Kolejne schodki zaczynają się przy grafice. Na ogół w przypadku samochodówek mogę przynajmniej napisać, że modele wozów są naprawdę dopracowane. A w tym przypadku niestety mamy do czynienia ze stanami średnimi. GRID jest półtora roku starszy i dwa razy ładniejszy. A w dobie DiRT 2, oprawa ogólnie wygląda biednie. To samo tyczy się tras – są, i tyle. Gwoździem do trumny na płaszczyźnie przeciętności jest model zniszczeń, który uwstecznił się chyba nawet względem ProStreeta. Trochę gniecionej blachy, czasem uda się przytrzeć lakier i po naprawdę ostrym dzwonku mamy szansę zgubić maskę.

Na plus za to muszę policzyć ciekawy efekt graficzny związany z uderzeniami i przeciążeniami. Jeśli zbliżamy się do okolic prędkości szkockiej kraty, co w tym wypadku oznacza 200 km/h, zaczyna nam się lekko rozmywać kabina kierowcy. Do realizmu ma się to nijak, ale wrażenie prędkości dzięki temu zabiegowi jest całkiem ciekawe. Sprawa wygląda jeszcze lepiej w przypadku silniejszych uderzeń, kiedy cały obraz dostaje rozstroju i wraca do normy dopiero po paru sekundach (w skrajnej sytuacji). Urozmaicenie bardzo sensowne i naprawdę dobrze wprowadzone. Coś, co dla odmiany inni mogliby skopiować z Need For Speeda.

Finish line

Podsumowanie nowego Need For Speeda nie jest dla mnie, wbrew pozorom, prostą sprawą. Z jednej strony, najeżony jest takimi błędami, których nie powinno być już w serii o kilkunastoletniej tradycji. Z drugiej, mimo wszystko jest to jakiś krok naprzód w stosunku do ostatnich paru lat. ProStreet dostałby ode mnie 7/10, a Shift jest jego młodszym bratem, który wcześniej zaczął jechać na sterydach i ostatecznie wyszło mu to na zdrowie. Dlatego naciągane, mikre i ogólnie słabe 8/10 ostatecznie ląduje w tabeli. Miejmy nadzieję, że kolejna odsłona nie będzie już potrzebowała takich epitetów przy swojej nocie.

2009-09-21. Tekst napisany na zlecenie Gaminator.tv.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

0
Would love your thoughts, please comment.x