Po raz pierwszy miałem okazję czytać komiks, za który wzięło się wielu artystów na raz. Byłem ciekawy, jaki będzie efekt takiego zabiegu – szczerze mówiąc, obawiałem się, że pogubię się w zmieniających się szybko konwencjach graficznych. Jak się jednak okazało, z takim problemem jednak się nie zetknąłem. Miałem za to okazję pooglądać pracę wielu zdolnych ludzi.
Historia w „Jake’u Collinsie” jest mniej więcej tak prosta, jak prosta jest w filmach o zombie przejmujących kontrolę nad światem. Po skończonej lekturze nasunęły mi się skojarzenia z „Planet Terror”, „Martwym złem” łamanym na „Armię ciemności” oraz jedną książką Mastertona, „Krew Manitou”, którą miałem akurat okazję czytać. Jak się później dowiedziałem z lektury strony twórców, faktycznie „Armia ciemności” była jedną z inspiracji – przynajmniej z tym trafiłem.
Bohaterem jest tytułowy Jake Collins – poznajemy go, gdy akurat użala się nad swoim nieudanym życiem, wlewając w siebie szklankę za szklanką. Niestety, tradycyjne wywalenie z knajpy nie skończyło się pijackim powrotem do domu, a… wdepnięciem w sam środek epidemii zombie. Od tego momentu akcja leci jak szalona, często robiąc wrażenie, jakby nie miała zbyt wiele sensu. To jednak mi kompletnie nie przeszkadzało (jeśli ktoś oglądał niektóre filmy z apokalipsą w klimatach zombie, przestaje zadawać pytania w niektórych sytuacjach). Liczyła się dla mnie szybko akcja i masa różnych stylów do podziwiania oraz absurdalny klimat samej opowieści.
O ile scenariusz został napisany przez jedną osobę i jest nią Jarek Polar, o tyle za ilustracja odpowiada łącznie trzynaście osób, w tym kilka, które możecie już znać z łamów mojego bloga lub zorganizowanego konkursu z „Białym Orłem”. Innymi słowy, są to między innymi Waldek Juszczyk, bracia Kmiołkowie czy Kamil Boettcher. Trzeba tu też zaznaczyć, że – o ile obliczenia mnie nie mylą – najwięcej paneli jest autorstwa Grzegorza Wójcika. Chciałbym oddać tu sprawiedliwość wszystkim autorom, przy okazji podając linki do ich stron, gdzie możecie zobaczyć więcej prac, ale chyba strona twórców „Jake’a Collinsa” robi to jednak w znacznie czytelniejszy sposób, dlatego odsyłam do niej.
Ze względu na różnorodność, „Jake Collins” był dla mnie naprawdę przyjemną, komiksową przygodą. Przyznaję, że gdyby scenariusz był trochę mniej chaotyczny, to nic by się nie stało (czytaj: całość by na tym skorzystała). Żeby nie było wątpliwości – naprawdę mam na myśli jedynie zmniejszenie panującego chaosu, a nie kompletną zmianę stylu. Lubię filmy klasy V o żywych inaczej i ludziach z piłami mechanicznymi zamiast którejś z kończyn. W „Jake’u Collinsie” niektóre motywy następowały po prostu zbyt szybko po sobie – bawiłbym się chyba jeszcze lepiej, gdyby podzielić wszystko to, co się wydarzyło, przez dwa, pozostawiając tę samą liczbę stron. Na takim spowolnieniu historia chyba by zyskała, pozostawiając nadal rysownikom tyle samo miejsca do popisu. Ale to już moje zgadywanie.
Jeśli zastanawiacie się, czy macie ochotę poznać „Jake’a Collinsa”, myślę, że ta informacja kompletnie rozwieje Wasze wątpliwości. Autorzy udostępnili swoją pracę całkowicie za darmo. Wystarczy wejść na ich stronę i… czytać. Wydaje mi się jednak, że warto podziękować im za włożony w „Jake’a Collinsa” wysiłek, na przykład „lajkując” stronę na Facebooku.
Znakomity komiks klasy B 🙂
Ładne podsumowanie. :]
I, korzystając z okazji, witam na blogu – to chyba Twój pierwszy komentarz u mnie. :]