Po nowej ekranizacji przygód Agenta 47 chyba nikt nie spodziewał się niczego dobrego, tak jak zresztą i po poprzednim podejściu do tego tematu. Już trailery wyraźnie sugerowały, że twórcy grali w kolejne części Hitmana tak, jak ja. Czyli biegając z ładunkami wybuchowymi, mordując wszystkich po kolei i wynieśli z tego tylko tyle, że główny bohater mógł z jakiegoś powodu zmieniać stroje, ale nie za bardzo mogli rozgryźć, do czego miałoby to służyć, skoro mają wyrzutnię granatów. Wiadomo, że jeśli ktoś w takim duchu zekranizuje Hitmana, to z samym Hitmanem nie będzie miało to prawie nic wspólnego. To tak jak kręcić film o Mario i puścić bohatera w lewą stronę – wszyscy od razu zwietrzą amatorszczyznę.
Skoro było więc wiadomo, że „Agent 47” co do zasady będzie kiepskim filmem i nie pchnie ekranizacji gier w nowym, ekscytujący kierunku, można było się na niego przejść bez zbędnych oczekiwań. Tak się akurat złożyło, że miałem ochotę na kino lekkie i ekstremalnie wybuchowe, więc postanowiłem sprawdzić, czy chociaż w tym zakresie nowy „Hitman” się broni. I, jak się okazało, broni się całkiem przyzwoicie w kategorii „bardzo, bardzo zły, ale rozrywkowy”.
Wprowadzenie do fabuły jest tak skomplikowane, że twórcy potrzebowali pięciominutowego streszczenia na wytłumaczenie realiów, w których będzie się rozgrywała akcja. Oczywiście, szybko się okazało, że żadne wprowadzenie kogokolwiek w cokolwiek nie miało sensu, ponieważ ogólne przesłanie głównego wątku było proste: główny bohater jest Agentem GMO i wyhodowali go jak jakąś odporną na robaki kukurydzę. Tylko że on jest odporny na kule i ma sprawne palce, dzięki czemu pobił rekord świata w zakładaniu garnituru w warunkach bojowych. Właśnie dostał kontrakt na swojego stwórcę, ponieważ jakaś… inna… organizacja nie chce, żeby powstało więcej takich wybryków natury. I tyle, można rozpocząć strzelanie.
Jak wspomniałem we wstępie, gdy twórcy postanowili zekranizować swoją ulubioną grę, najpewniej przechodzili ją w trybie nieśmiertelności, strzelając do wszystkiego i wszystkich. W filmie pada nawet taka kwestia, w której Agent 47 jest pytany, czy może by tak po cichu nie obejść zagrożenia. Odpowiada na to, że absolutnie nie, przeciwnościom losu trzeba stawiać czołu i właśnie z tego względu… detonuje fabrykę silników odrzutowych. Czy jakąś pochodną tejże fabryki. Słowo daję, że podczas przejażdżki Agenta 47 po mieście zginęło chyba więcej osób, niż podczas obrony Metropolis przez Supermana w „Man of Steel”.
Sęk w tym, że wszystkie te sceny walki, egzekucji i wymiany ognia są zrobione całkiem kreatywnie, pomysłowo i z pewną dozą groteskowej humoreski. Efekty nie należą do najlepszych, ale jak na niski budżet filmu i tak się nieźle bronią i wcale nie było ich mało. Jedną z chyba największych zalet tej produkcji jest bardzo niski ogólny poziom przegadania scen. Bohaterowie co do zasady wymieniają się niezbędnymi uwagami co do sensu życia i śmierci, po czym brną dalej przez deszcz ołowiu, starając się uchronić to pierwsze, wręczając innym jak najwięcej tego drugiego. „Hitman: Agent 47” jest na wskroś głupi, bezsensowny i ponownie cofa ekranizacje gier komputerowych do epoki kamienia łupanego… Ale jest też przy tym po prostu zabawny i rozrywkowy, co trzeba mu uczciwie przyznać.
Potwierdzam.. Słabe ale w sumie przyjemne filmidło… w sam raz na środowe południe w kinie i bilet za 14 zł. No i fajnie było obejrzeć gościa z Heroesów znowu w jakimś filmie. Aż zacząłem się zastanawiać nad obejrzeniem po raz 2 całych Heroesów.:)
O, Heroesów nigdy nie widziałem – warto się za ten serial wziąć? I jeśli tak, to czy za całość, czy po prostu się poddać po którymś sezonie, zanim serial np. stracił jakość? :]
Kiedyś bardzo mi sie podobał. Może poza ostatnim sezonem bodaj. Ale nie wiem czy serial wytrzymał próbę czasu a oczywiście zabrakło mi czasu aby go sobie odświeżyć
Może sobie kiedyś obejrzę pierwszy sezon z ciekawości i z sentymentu do superbohaterskich motywów. :-]
Albo zacznij od aktualnie pokazywanego Heroes Reborn. Pierwsze 2 odcinki całkiem fajne. Ogólnie bohaterowie to tacy mini X-Meni.:)
Dzięki. :-]
Jest w ogóle choć jedna dobra ekranizacja gry? Osobiście liczę że film „Assassin’s Creed” będzie dobry.
Powiedziałbym, że „Prince of Persia” było niezłe, może nie od razu dobre. Miało potencjał, ale scenariusz był momentami poważnie skopany. A na AC liczbę bardzo, głównie ze względu na Fassbendera.