Pierwsza część tytanowej serii, związana, przypomnijmy, ze starciem, była bardzo sympatycznym i miłym w odbiorze gwałtem na greckiej mitologii. Druga część natomiast związana jest z gniewem, pewnie dlatego, że starcie się nie powiodło. Ponownie, jest to świetnie nakręcone widowisko, które nie pozostawia na mitologii suchej nitki, ale… szczerze mówiąc, kto by się tym przejmował. Jeśli nie przeczytaliście opracowania Parandowskiego zanim zrobiło to Hollywood, sami jesteście sobie winni. Lepiej bierzcie się za „Zbrodnię i karę” oraz „Starego człowieka i morze”, póki macie jeszcze na to szansę. A tymczasem…
Akcja rozpoczyna się dziesięć lat po finale pierwszej części. Tak jakby ktoś z pierwszej części pamiętał więcej niż sławne słowa Liama Neesona, które szybko obrodziły w liczne memy. Perseusz – w tej roli Sam Worthington – osiadł w spokojnej wsi rybackiej i żyje z tego, co zostanie mu na haczyku po wyjęciu patyka z wody. Niestety, jako że świat zbliża się powoli do końca, o czym zostaje poinformowany przez swojego ojca, Zeusa, musi porzucić spokojny żywot i ponownie chwycić za miecz. W harmonogramie atrakcji jest latanie na pegazie, wycieczka do piekła i walka z tytanami wielkości gór.
Oczywiście, można się śmiać z płytkości podobnych filmów. Pytanie tylko, czy jest sens? Czego oczekujecie, gdy idziecie na taką produkcję, jak „Gniew Tytanów”, do kina? Ja liczyłem na ładne widoki, wartką akcję i solidny montaż. Wszystkiego zaś dostałem pod dostatkiem i naprawdę ciężko mi narzekać. Jako się rzekło, to po prostu solidna rzemieślnicza robota – taka holywoodzka wersja greckiej mitologii. Jeśli macie świadomość, na co wybieracie się do kina, wydaje mi się, że powinniście wyjść z seansu zadowoleni.
Cieszy mnie to, że w filmie było kilka scen, które zapadły mi w pamięci. Przyznaję się bez bicia, że jedynka praktycznie wyparowała mi z głowy – został mi tylko jeden wers scenariusza i brzmi on „Release the Kraken”. Z dwójką jest inaczej – tu raczej nie narodził się, przypadkiem bądź też nie, żaden kultowy tekst. Ogólnie, byłoby lepiej, żeby w „Gniewie Tytanów” albo nie było dialogów, albo żeby zmienił się ich autor. Jest natomiast kilka naprawdę solidnie wykonanych scen batalistycznych oraz bardzo ciekawa wizja Hadesu. Muszę się co prawda przyczepić do faktu, że ostatnia walka była po prostu zbyt krótka. Szczerze mówiąc, zabrakło mi trochę takiego taniego budowania napięcia. Wiadomo, że główny bohater wygra, ale to nie zmienia faktu, że scenarzyści mogliby go jeszcze trochę poobijać i stworzyć iluzję, że niby jednak ma jakiś problem z odniesieniem zwycięstwa. Tutaj sytuację z kolei ratuje walka przedostatnia, która była stworzona dokładnie według powyższego schematu. Schematu, który, mam wrażenie, wiele osób tak naprawdę docenia, mimo jego oczywistej przewidywalności.
Na deser zostawiłem sobie dwie kwestie, które dla porządku postanowiłem omówić. Pierwszą jest aktorstwo, które w „Gniewie Tytanów”… po prostu jest. Nie odbija się na skali jakości w żadnym kierunku – do znudzenia mógłbym chyba w tym wypadku mówić, iż jest to solidna, rzemieślnicza robota. Oczywiście, ponad przeciętność jak zwykle wybija się Liam Neeson ze swoim genialnym głosem, ale było go na tyle mało, że ciężko jego rolę w pełni wziąć pod uwagę.
Ostatnia sprawa, to efekty 3D. Zdaje się, że „Starcie Tytanów” dostało Złotą Malinę za 3D, które nie było tworzone w trakcie kręcenia, przy użyciu specjalistycznego sprzętu, tylko dodane po fakcie. Nie wiem, nie widziałem – oglądałem wersję na DVD. Natomiast mogę powiedzieć, że owe efekty są bardzo w porządku w przypadku omawianej kontynuacji. Mamy ładną głębię, podzielną na znacznie więcej niż dwa plany, obowiązkowe efekty lecenia ciężkich przedmiotów w kierunku publiczności etc. Co więcej, w przeciwieństwie do wielu produkcji, 3D nie wpłynęło niekorzystnie na dynamikę akcji, unikając efektu dziwnego rozmycia niektórych ruchów. Niestety, nadal nie wiem, po co mi do szczęścia to 3D jest potrzebne, ale skoro już nie mogłem tego filmu obejrzeć inaczej, to informuję, że nie tylko nie zwęglił mi się mózg, ale i wrażenia były całkiem przyzwoite. Nawet z punktu widzenia wroga tej technologii.
Na zakończenie powtórzę to, co już tak często powtarzało się w moich recenzjach. Idźcie na ten film, wtedy kiedy macie nastrój i ochotę na tak niezobowiązującą rozrywkę. W kategorii miłej rozwałki w starożytnych okolicznościach przyrody, „Gniew Tytanów” prezentuje się po prostu bardzo dobrze.
Cały film ratuje relacja Hadesa i Zeusa 🙂
No i Hefajstos oczywiście – zawsze fajnie jest zobaczyć istotę wyższą, która we łbie ma równie narąbane, co Joker z Batmana.
Za to Kronos to spadek po całości.