Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Gears of War – Gears of Gameplay!

G

Z Gears of War miałem się okazję zetknąć jeszcze wtedy, gdy były exlusivem, przeznaczonym dla konsol Microsoftu. Dało się w nie grać – o dziwo – nie posiadając większego doświadczenia w konsolowych strzelankach. Przyznam, że był to dla mnie szok – oczywiście, daleko było nadal do wygody kombinacji rasowego PeCetowca, czyli myszki i klawiatury, ale… mimo wszystko była to kolosalna ewolucja w stosunku do tego, z czym dotąd miałem styczność. Kolejną kwestią było to, że grafika nawet mnie wcisnęła w fotel, mimo że widoki z Obliviona ustawionego na maxa były dla moich oczu chlebem powszednim. A jednak – grafikom ponownie udało się mnie zaskoczyć… Nie dziwicie się chyba więc, że na GoW-a w wersji PC czekałem. Może bez wypieków na twarzy, ale jednak czekałem. Nurtowało mnie od początku kilka kwestii: czy moja maszyna sprosta takiemu wyzwaniu? Czy będzie jeszcze bardziej grywalne niż na konsoli? Oczekiwanie umilałem sobie jakże napawającymi dumą informacjami, że za część map do wersji PeCetowej będzie odpowiedzialny polski zespół People Can Fly.

Pierwsze odpalenie: Arhg, moje oczy!

No, przyznam, że pierwszy kontakt z Gears of War mnie mocno zaskoczył i to… pozytywnie! Butnie odpaliłem od razu grę na detalach średnio-wysokich i… Hehe, moje ego przestało się mieścić w pokoju, a serce gracza napawała duma. GoW PC wygląda jeszcze lepiej niż jego konsolowy brat! Ba, nie dość, że wygląda lepiej, to chodzi super płynnie na mojej – bądź, co bądź – już rocznej konfiguracji. Jak widać, nie wszystkie legendy o bezwzględnym wymogu wymiany co 12 miesięcy karty graficznej, procka, RAM-u i dywanu pod kompem są prawdziwe.

A trzeba Wam wiedzieć, że oprawa graficzna dziecka Epic Software po prostu zmiata wszystko z ziemi! Modele i tekstury są tak dokładne, że po prostu nie ma sensu robić innych cut-scenek, niż te oparte na silniku gry. I tak wyglądająją bardziej filmowo niż 90% przerywników z innych produkcji. Wszystko jest tu dopracowane – mapy, wybuchy, bronie, trupy (żywi przeciwnicy zresztą też)! Zaś w połączeniu z piorunująco wręcz płynną animacją, dostajemy wszystko to, co jest potrzebne do stworzenia wiarygodnie wyglądającej gry.

Co więcej, developerzy wykazali się wielką pomysłowością w korzystaniu ze swojego zaplecza technicznego i dzięki zastosowanej konwencji kadrowania oraz prowadzenia kamery, stworzyli iluzję naprawdę autentycznego kina akcji. Gdy bohater biegnie, kamera podąża za nim blisko ziemi i lata w rytm jego kroków – kropka w kropkę zabieg z filmów wojennych. Kolejna sprawa, że widok TPP zastosowany w Gearsach nie jest tradycyjnym oglądaniem pleców bohatera a spojrzeniem dosłownie znad jego ramienia. Kamera przemieszcza się z jednego ramienia nad drugie w zależności od tego, w którą stronę celujemy. Zabieg ten dodaje od groma dynamizmu całej rozgrywce i świetnie wpływa na wrażenia wizualne.

Drugie odpalenie: nieźle przygrywa!

Tak się zachwycałem na początku grafiką, że w ogóle nie zwróciłem uwagi na oprawię dźwiękową. A ta, jak się szybko okazało, w niczym nie ustępuje wizualizacji. Abstrahuję już od naprawdę genialnej muzyki, która ciągle nam towarzyszy i dynamicznie zmienia się wraz z sytuacją w grze. Największe wrażenie zrobiły na mnie dźwięki otoczenia! W tle ciągle słychać różne szmery, szumy i inne dziwne odgłosy, które idealnie współgrają z wyglądem plansz. Zaś odgłosy walki to już istny majstersztyk – gdy nasza kompania prowadzi walkę z przeważającymi siłami wroga, ten mix okrzyków, strzałów, padających trupów i Bóg wie czego jeszcze naprawdę buduję atmosferę futurystycznego pola walki.

Trzecie odpalenie: … a skoro o polu walki mowa…

Tak, wiadomo, walka to kwintesencja tej gry. A zdecydowanie jej największą zaletą jest to, że to wreszcie jest to coś… oryginalnego. Gears of War jest strzelaniną TPP zupełnie innego rodzaju niż wszystko to, z czym się dotąd zetknąłem. Nie ma tu bezmyślnego latania z przyklejonym do ust okrzykiem: „Giń, ty %$#$@”. Nie – tu mamy do czynienia z wykorzystywaniem osłon terenu praktycznie non stop. Zamiast iść przed siebie, przeskakujemy od jednej płyty nagrobnej do drugiej. Chwila nieuwagi, głowa zbyt długo nad linią podmurówki – bum, snajper już nas zdjął.

Oczywiście, takie podejście do rozgrywki wymagało specjalnie opracowanego sterowania. I tak na przykład krycie się za kolumną nie polega jedynie na tym, że do niej podchodzimy i staramy się nie wychylać. Możemy do niej przylgnąć, chodzić z plecami przyklejonymi do ściany i tylko dyskretnie wychylać się, by oddać strzał. Do tego możemy również strzelać na oślep lub rzucać w ciemno granaty – do wyboru, do koloru! Co ważne, system jest tak banalnie prosty, że wszystkie kombinacje ruchów wychodzą nam już po kilku pierwszych misjach. Chcesz podbiec do kolumny, szybko przeskoczyć do następnej, wychylić się, biec na oślep, przeskoczyć przez murek, wykonać tygrysi skok i przyczepić granat do wdzianka jakiegoś niemilca? Żaden problem – z punktu widzenia sterowania nie jest to żadna większa filozofia!

Z rozwiązań znanych już dobrze z innych gier, jest między innymi brak punktów życia. Na kolana padamy wtedy, gdy w bardzo krótkim czasie dostaniemy na klatę zbyt dużo ciosów. Jest jeszcze jednak dla nas nadzieja – członek drużyny może podbiec i nas szybko uleczyć. Jeśli tego nie zrobi, to albo się szybko wykrwawimy, albo przeciwnik nas widowiskowo dobije. Zaś, będąc na granicy naszej wytrzymałości, zawsze możemy zrobić szybki odwrót, schować się gdzieś i chwilę odczekać, aż pikawa się uspokoi.

Kolejnym takim „zapożyczeniem” jest brak celownika podczas normalnego poruszania się. Póki strzelamy z biodra, strzelamy dużo mniej dokładnie. Za to gdy przyłożymy broń do ramienia, to do dyspozycji dostajemy celownik i możemy już spokojnie się przymierzyć. Oczywiście, w tym trybie nasza ruchliwość jest znacznie graniczona.

Wszystkie te elementy nie tylko składają się na świetnego singla, ale i rewelacyjnego, drużynowego multiplay’a. Do dyspozycji graczy zostało oddanych kilka różnych typów rozgrywki, ale wszystkie wymagają większej bądź mniejszej współpracy. Pięknie wygląda sytuacja, w której snajper osłania przebiegających przez plac trzech współtowarzyszy, nastawionych trochę bardziej „szturmowo”. Grupowa ochrona zajętego miejsca w trybie „Podboju” również potrafi dostarczyć sporo frajdy (a jego odbijanie jeszcze więcej).

Czwarte odpalenie: Jeszcze kilka słów o filmowości

Zarówno fabuła kampanii dla jednego gracza (lub dwóch w trybie co-op), jak i jej realizacja przy pomocy wszystkich wspomnianych wcześniej „kinowych zagrywek”, bardzo pozytywnie wpływa na przyjemność poznawania Gearsów. Scenariusz jest prosty, jak konstrukcja cepa, ale idealnie pasuje do produkcji z gatunku hard-SF. Oto wcielamy się w rolę skazańca – Marcusa Fenixa – który zostaje ułaskawiony i zwolniony z więzienia, by pięć minut później… trafić w środek najgorszego piekła. Siły CoG już od 14 lat walczą z Szarańczą (czy też z „angielska” – Locust Horde) o Imulsję, będącą jednym z ostatnich źródeł energii na planecie. Walka nie dość, że nie przynosi rozstrzygnięcia, to na dodatek w ekspresowym tempie prowadzi do wykrwawienia się ludzkiej armii. Trzeba więc posunąć się do radykalnych rozwiązań i wcielać do oddziałów nawet takich dezerterów, jak właśnie Fenix. Oryginalnego w tym nic nie ma, ale – dzięki brawurowej realizacji – wciąga bardziej niż niejeden wysokobudżetowy film.

Oczywiście, zakończenie jest tak skonstruowane, że już możemy wyglądać wstępnych informacji o kontynuacji GoW-a.

Zbliżamy się do końca i słyszymy… zgrzyt

Czy raczej wypadałoby napisać – słyszymy zgrzyt, gdy do tego końca już dojdziemy. A wynika to z faktu, że… koniec pojawia się zdecydowanie zbyt szybko. Przejście kampanii na normalnym poziomie trudności zajęło mi około 6 godzin, czyli niezbyt długo. Za to bardzo w tej sytuacji pociesza fakt, że tryb multi jest na tyle dobry, że wydłuża żywotność praktycznie w nieskończoność. Nie jest to ten typ gry, którą by się po jednokrotnym przejściu rzucało w kąt. W szczególności, że już teraz czuję chęć na ponowne ukończenie kampanii.

Skoro wróciłem ponownie do trybu multi, to tu warto się trochę rozpisać, gdyż, niestety, mimo jego wszystkich zalet, również z nim są związane największe wady. Po pierwsze… LIVE i Games for Windows! Zdaję sobie sprawę, że to nie wina ani gry, ani Epica, że Microsoft zażyczył sobie wdrożenie tego systemu, ale… nie zmienia to faktu, że pierwsze odpalenie sieciowych potyczek zajęło mi aż dwie godziny (sic!). Z czym jest związany problem? Ano z tym, że oficjalnie się w Polsce nie pogra w Gears of War po sieci. Po prostu MS nie przewidział takiej możliwości. Żeby gracze z naszego pięknego kraju mogli razem popykać, muszą udawać albo Anglików, albo Niemców, albo mieszkańców jakiegokolwiek innego kraju, w którym usługa LIVE jest oficjalnie dostępna. Koszmar! Boli również to, że nasz rodzimy dystrybutor nie pofatygował się, żeby w jakiś sposób chociażby nabywców o tym problemie poinformować. Całą sytuację zostawię bez komentarza, gdyż nie jest on chyba nawet potrzebny.

Wracając jednak jeszcze na chwilę do multi – ma ono jeszcze jedną cechę charakterystyczną, którą niektórzy mogą uznać za wadę. Otóż nie posiada żadnego trybu, który byłby zbliżony do zwykłego, ale jakże za to przyjemnego, deathmatcha. Wszystkie rozgrywki opierają się na drużynach, co bywa niekiedy komplikacją. W szczególności, gdy naprzeciw całkiem nieźle zgranego teamu staje ekipa graczy, która po raz pierwszy na siebie wpadła dokładnie przed chwilę. Ale cóż – taki urok tego tytułu.

Zadanie wykonane – wracamy do domu, chłopcy!

Kilka pomniejszych wad jeszcze by się w Gears of War znalazło, ale ich ranga nie sięga wyżej niż zwykłe „czepiactwo”. Z mojego punktu widzenia, dziecko Epica jest naprawdę rewelacyjne i godne polecenia fanom zarówno wciągającej samotnej rozgrywki, jak i zwolennikom grupowych rzezi. Żaden fanboy PieCa raczej nie uzna jej za rewolucję, ale za to na miano ewolucji zasługuje już w pełni. Polecam również wszystkim tym, którzy lubią brać udział w interaktywnych filmach – nie zawiodą się!

2007-12-28. Tekst napisany na zlecenie Gaminator.tv.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

0
Would love your thoughts, please comment.x