Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

FUEL – To się mogło udać…

F

…ale chyba w innym uniwersum, niestety. Szczerze mówiąc, byłem święcie przekonany, że jeśli już jakaś ścigałka wypływa na branżowe wody pod banderą Codemasters, to mi nie pozostaje nic innego, jak wyjęcie kierownicy z szafy. Tak było do premiery FUELa… cóż, w kontekście historii firmy jest porażką na całej linii. W porównaniu zaś do gier tworzonych przez śmiertelników, a nie Bogów Czterech Kółek, wypada co najwyżej przeciętnie.

Dobry punkt wyjściowy…

Założenia są bardziej niż ciekawe i na wstępie biją na głowę praktycznie całą konkurencję, która raczej nie wychodzi poza schemat „od zera do Kubicy”. Otóż, trafiamy do zniszczonego świata, w którym to paliwo jest walutą i wokół niego, tegoż płynnego złota, wszystko się kręci. W każdym wyścigu to właśnie pełny bak jest stawką. Jak łatwo się domyślić, całość ma dosyć postapokaliptyczny klimat, orbitujący w okolicach Mad Maxa. Dodajcie sobie do tego kilka zupełnie odmiennych typów pojazdów – buggy, quady, motory, ciężarówki etc. – oraz po prostu gigantyczny, otwarty teren rozgrywki. Już pierwszy z odblokowanych regionów mógłby zaspokoić potrzeby niejednego sandboxa.

…to naprawdę mogło działać…

Teraz sobie wyobraźcie, że cała ekonomia gry faktycznie kręci się wokół paliwa. Im oszczędniej pojedziemy, im krótszą trasę znajdziemy, tym więcej nam zostanie w baku po przekroczeniu linii mety. Dzięki temu jeszcze łatwiej dorobimy się potężniejszych maszyn, które niestety mają to do siebie, że chłepcą wachę jak stado spragnionych psów. Coś za coś.

Wyobraźcie sobie szlifowanie umiejętności ekonomicznej i efektywnej jazdy, odpowiedniej zmiany biegów, która pozwalałaby na oszczędzanie kolejnych litrów. I dodajcie sobie tę wściekłość, która towarzyszyłaby zatrzymaniu się dokładnie pośrodku najgorszego zadupia z tejże prostej przyczyny, że zapomniało się zatankować.

Niestety…

…ale nie działa, ot co!

Cała powyższa sekcja to jednak mrzonki i – właśnie – wyobrażenia! FUEL w rzeczywistości jest niczym innym, jak potwornie przeciętną ścigałką z zupełnie zbędnym modułem sandboxowym. Czemu? Ano temu, że benzyna nie robi nic, poza byciem zamiennikiem dolarów. Tak, w każdej innej grze wyścigowej zarabiamy Waszyngtonów i Franklinów, a tu mamy beczki z przetworzoną ropą. I nic ponadto. Jeżdżąc, nie zużywamy paliwa. Ba, nawet nie ma możliwości włączenia manualnej skrzyni biegów – automat to jedyne słuszne rozwiązanie. Nie ma wątku ekonomicznego, nie ma też strategicznego.

Co więcej, cały tytuł wypchany jest sprzecznościami i absurdami. Pierwszy raz piszę coś takiego w recenzji gry wyścigowej, ale kiedy już ktoś porywa się z motyką na słońce, to musi zostać z tego rozliczony. Otóż, wachę można nie tylko wygrać, ale też… znaleźć. Jest porozrzucana w beczkach po całej okolicy. Tak, w świecie, gdzie jest podstawową walutą. To tak, jakby na każdym wirażu w GRIDzie walały się teczki z dolarami. Co więcej, owe baryłki można też znaleźć… no zgadnijcie. Gdzie byście się ich najmniej spodziewali? Jeśli ktoś odpowiedział „w centrum płonącego lasu”, trafił w sedno sprawy. Tak, kilkanaście razy znalazłem beczkę z paliwem opakowaną w płonący krzak. Najwyraźniej w tym uniwersum benzyna nie wybucha. Co ciekawe, jako że teren gry jest gigantyczny, twórcy oddali nam do dyspozycji szybki transport śmigłowcem (co jest akurat zbawieniem). Problem w tym, że… jest on darmowy. To przecież nie tak, jakby helikoptery spalały astronomiczne ilości benzyny. W świecie bez benzyny. Nic, tylko się załamać.

Jak już pisałem, wspominam o tym jedynie dlatego, że twórcy podjęli się stworzenia takiego, a nie innego uniwersum. W efekcie udało im się jedynie wykreować idiotyczny setting, w którym co drugi fakt woła o pomstę do nieba. Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że pod paliwową otoczką nie kryje się nic innego, jak całkowicie zwykły system kupowania samochodów, znany z całej chmary innych gier.

Po co jeździć, skoro można się ślizgać

Bardzo wiele – jeśli nawet nie wszystko – dałoby się wybaczyć, gdyby FUEL powalał na kolana modelem jazdy. W końcu to jest najważniejsze w ścigałce, dzięki temu spartolona otoczka szybko schowałaby się w cieniu. Tu natrafiamy na kolejne „niestety”. O ile jazda w buggy czy na quadzie jest naprawdę przyjemna, o tyle monster trucki wieją nudą na kilometr (spodziewałem się, że będzie dokładnie odwrotnie), a jednoślady momentami ocierają się o zupełny brak grywalności.

Motocykle zostały niestety zaprojektowane w bardzo toporny sposób. Większa ich cześć bardzo niechętnie skręca, a że świat FUEL pełny jest mniejszych i większych pagórków, wyścigi często kończą się w przepaści. Skoro już twórcy zdecydowali się na model typowo zręcznościowy, czemu nie umożliwić radośniejszego hasania na jednośladach? W aktualnej formie motory są najbardziej nieprzyjemnym środkiem transportu ze wszystkich dostępnych.

Cała reszta waha się od poprawności do całkiem przyzwoitego wykonania. Najmilej jeździ się wszelkiej maści mniejszymi dwuśladami, gdyż te są i w miarę zwrotne i nieźle dopracowane. Ciężarówki i monster trucki charakteryzują się niestety zbyt małą dynamiką, by mogły w ogóle bawić (co ciekawe, zupełnie nie wynika to z ich statystyk). Za to buggy, quady i SUV-y… Tak, tu jest najlepiej, najprzyjemniej, szybko i w miarę zgrabnie. Trzeba tylko przyzwyczaić się do jednej rzeczy. FUEL to gra o ciągłym ślizganiu. Niektóre pojazdy nawet przy najlżejszym skręcie czują silną potrzebę wpadnięcia w poślizg. I to też robią. Praktycznie non-stop trzeba driftować, co rzadko jest niestety podyktowane faktyczną potrzebą.

Tu dochodzimy do kwestii przeciwników, którym najwyraźniej owo ślizganie nie wychodzi…

Sztuczna Inteligencja vs. Prawdziwa Głupota

Sposób, w jaki zbalansowano trzy poziomy trudności jest niezwykle dyskusyjny. Przed każdym wyścigiem wybieramy jedną z trzech opcji – im trudniej, tym więcej gwiazdek i paliwa. Dzięki tym pierwszym odblokowujemy kolejne obszary, przez co w pewnym momencie gracz jest zmuszony do wygrywania wyścigów na najwyższym poziomie. I liczy się tylko pierwsze miejsce. Tu dochodzimy do przyczyn częstych frustracji.

Jako że przeciwnicy należą raczej do gatunku tych tępych, twórcy postanowili pomóc im w raczej sztuczny sposób. Grając na „ekspercie” (odpowiednik tradycyjnego „normala”) można wygrać wyścig z tylko ręką na padzie (sprawdzałem, da się). Oponenci zupełnie nie radzą sobie z wchodzeniem na zakręcie, dzięki czemu po dwóch wirażach dawno mamy wszystkich za sobą. W takim układzie pozostaje nam na ogół – uwaga – od 8 do 10 mil jazdy bez sensownej konkurencji. Jeśli przez rozkojarzenie popełnimy błąd, automatyczny restart postawi nas w takim miejscu, że zajęcie pierwszej pozycji jest często niemożliwe. A nie ma znanych z innych gier flashbacków. To pierwszy powód do frustracji.

Zabawa zaczyna się jednak dopiero na poziomie „legend”, kiedy przeciwnik kombinuje jak tylko może, żeby zdystansować gracza. Niestety, z moich obserwacji wynika, że raczej nie robi tego „legalnie”. Jeśli jedzie za nami, bezbłedne przejechanie trasy daje zwycięstwo. Póki mamy go w zasięgu wzroku, też wszystko jest OK. Ale jeśli zniknie nam za jakimś pagórkiem, nagle jego odległość od nas potrafi się zmienić na specjalnym liczniku (element HUD-a) w sposób zupełnie niewytłumaczalny o kilkadziesiąt metrów. A później kilkaset. I choćbyśmy się dwoili i troili, tego dystansu już się nie zmniejszy. Przypominają mi się zabiegi ze starych ścigałek, kiedy twórcy potrafili dosłownie „przylepiać” przeciwników na ogonie gracza, by ten nigdy nie czuł się samotny. Niestety, czasy się zmieniły.

Jak okiem spojrzeć, wszędzie pusto

Rzekło się już, że świat FUELa jest gigantyczny. Niestety, jest też zupełnie pusty. Jedynym urozmaiceniem są różnej maści znajdźki, których kolekcjonowanie jest jednak całkowicie opcjonalne i raczej średnio fascynujące, gdyż większość z nich wymaga najpierw przejechania przynajmniej kilku mil nudnego terenu.

Na szczęście, twórcy przewidzieli opcję natychmiastowego rozpoczęcia wyścigu albo wyzwania, dzięki czemu tułanie się po okolicy możemy w ogóle pominąć. Prowadzi to jednak do tego, że… cały moduł sandboxowy jest zupełnie zbędny. Skoro nic nas nie zmusza do jeżdżenia bez celu, to prędzej czy później każdy chyba skończy na przeklikiwaniu kolejnych zawodów w menu. Innymi słowy, para poszła w gwizdek i kilkanaście tysięcy kilometrów kwadratowych otwartej przestrzeni jest jedynie zupełnie zbędnym bajerem, przez który twórcy zaniedbali inne, ważniejsze elementy każdej ścigałki.

…i tylko kasy żal

Graficznie FUEL prezentuje się całkiem przyzwoicie. Modele nie powalają szczegółowością, ale umowny system zniszczeń wizualnych jakoś jest w stanie dodać całości pikanterii. Większość terenów, które przyjdzie nam zwiedzić, to zupełnie bezkształtna bryła, której również brakuje detali i jakichś charakterystycznych miejscówek. Oczy jednak od patrzenia nie bolą, a niektóre widoczki, szczególnie o świcie, mogą nawet spowodować wciśnięcie hamulca. Gorzej jest z audio. Wozy mają brzydką tendencję do zarzynania silnika – „bo tak” – co jest wyjątkowo nieprzyjemne dla uszu. Na szczęście, całkiem znośne melodie przygrywające w tle ratują trochę sytuację.

Oprawa nie zmieni jednak ogólnego wrażenia, że FUEL to zmarnowane pieniądze każdego, kto miał z nim styczność. Nie jest to tytuł do szczętu zły, ale po godzinie „zabawy” rodzi się w głowie podstawowe pytanie: „po co ja mam dalej przy tym siedzieć?”. Sam wytrzymałem przed telewizorem dłużej tylko z jednego powodu – miałem go zrecenzować. Gdyby nie ten fakt, płytka naprawdę szybko by wyleciała z czytnika. Dzięki temu udało mi się jednak też zauważyć, że gra trochę – ale minimalnie! – zyskuje przy bliższym poznaniu i wyścigi w kategorii buggy potrafią cieszyć. Szybko ta radość jest jednak zmywana przez raczej przymusowe korzystanie z innych typów maszyn, w tej liczbie i motorów.

FUEL to taki typowy tytuł, w którym twórcy wybrali dwa punkty na mapie, wygenerowali nazwę i określili to mianem „wyzwania”. W ten sposób osiągnięto łącznie około 250 wyścigów i innych zawodów, które jednak zupełnie nie dają satysfakcji. FUEL mógł być czymś wielkim. Jednak przekombinowany setting, nafaszerowany idiotyzmami i błędnymi założeniami pociągnął grywalność jedynie jeszcze bardziej w dół. Gwoździem do trumny jest ogólnie mizerny model jazdy i dziwny balans trudności. Stąd w tabeli ląduje jedynie mizerna szósteczka i to taka na szynach. Od piątki twórcy zostali uratowani jedynie tym cieniem satysfakcji, który czasem się pojawia po zwycięskim przekroczeniu linii mety.

2010-01-12. Tekst napisany na zlecenie portalu Gaminator.tv.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

0
Would love your thoughts, please comment.x