Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Dark Templar Saga, Christie Golden – Kopalnia wiedzy dla fanów StarCrafta

D

Większość literackich adaptacji gier, z jakimi miałem styczność, wiązała się z reprezentowanymi przez siebie markami w raczej oczywisty sposób. Tak, żeby wyszedł z tego w miarę łatwy do sprzedania produkt, którego głównym odbiorcami są co bardziej zapalczywi fani konkretnego uniwersum. Przy okazji takie powieści nie tylko na siebie zarabiały, ale też reklamowały produkt właściwy i, jeśli były dobrze przygotowane, rozbudzały wyobraźnię graczy, czekających na kolejną odsłonę ulubionego tytułu. I tu dochodzimy do sagi Mrocznych Templarów, osadzonej w uniwersum StarCrafta, a spisanej przez Christie Golden.

Samą autorkę możecie już kojarzyć z moich poprzednich tekstów o powieściach należących do świata wykreowanego przez Blizzarda. Co by tu wiele nie mówić, Christie Golden jest ekspertem w przypadku tego typu historii – potrafi świetnie wyczuć postaci znane z gier i rewelacyjnie przenosi ich charakter na papier. Do tego, czytając jej książki, człowiek nie ma wrażenia obcowania z broszurką marketingową – nawet w oderwaniu od swojego uniwersum były one nawet nie najgorszymi czytadełkami S-F, w klimatach space opery. Między innymi to właśnie ze względu na fakt, że Golden była autorką „Dark Templar Saga”, w ogóle sięgnąłem po tę trylogię. Przyznaję, że miałem już trochę dosyć zagłębiania się w uniwersum StarCrafta po tym, jak się okazało, że wydarzenia z „Heart of the Swarm” kompletnie ignorują to, co działo się w poprzedniej powieści omawianej autorki, czyli „Flashpoint” (u nas: „Punkt krytyczny”). Coś mnie jednak podkusiło, żeby jednak za ten cykl sięgnąć i… naprawdę nie żałuję.

Już na dzień dobry trylogia o Mrocznych Templarach odstaje bardzo mocno od tego, co zostało opisane w pierwszym akapicie, czyli od tradycyjnego wyglądu powieści dla graczy. Cykl zaczął się ukazywać w trochę nijakim momencie, w okolicy roku 2007 (?), kiedy o „Wings of Liberty” mówił się tyle, że informacja o dacie premiery pojawi się „soon”, co u Blizzarda znaczy, iż przed końcem świata. Może. Innymi słowy, nie była to broszurka reklamowa, bo i nie było czego reklamować. Ewentualnie można było w ten sposób podgrzać trochę atmosferę przed ogłoszeniem daty premiery (co już samo w sobie brzmi trochę zabawnie), ale do tego wystarczyłoby wypuszczenie dowolnego gameplayu ze wczesnej alfy – Koreańczycy i tak oglądaliby te kilka minut materiału na stadionie narodowym. Ciekawiło mnie więc tym bardziej, jaka jest treść tych powieści i do czego się one odnoszą, skoro powstały w takim momencie. Było jeszcze za wcześnie na robienie jakichś konkretniejszych pomostów między StarCraftem pierwszym a drugim, było też za wcześnie na wstęp fabularny.

Jak się okazało, historia została tak skonstruowana, że w pełni można ją docenić dopiero w sytuacji, gdy zna się nie tylko treść wszystkich powstałych do dziś gier, ale też kilku powieści. „Dark Templar Saga” odnosi się między innymi do „W cieniu Xel’Nagi” – powieści, o której jak dotąd uważałem, że tak naprawdę nie ma żadnego związku z jakimkolwiek istotnym wydarzeniem w całej serii. Co więcej, rzuca światło na historię Protossów jako rasy, opowiada historię tego, co działo się na Aiur po tym, jak Raynor z ekipą pomogli ludności cywilnej uciec na Shakuras i tłumaczy, skąd wziął się odłam kolegów Tassadara, tak zajadle broniący relikwii Xel’Nagi. Jak widzicie, rozciągłość fabularna i ilość wiedzy jakże pożądanej przez najwytrwalszych badaczy growych uniwersów są w tej serii naprawdę pokaźne.

A wszystkiego dowiemy się dzięki trzem postaciom, którym będziemy towarzyszyli przez łącznie tysiąc stron z okładem. Są to profesor Jake Ramsey, archeolog z wykształcenia i zamiłowania, R.M. Dahl, płatna zabójczyni skora do zdrady i Zamara, samobieżna skarbnica protossańskiej wiedzy. Wszystko zaczyna się od badań zleconych przez Valeriana Mengska – na jednej z planet odnaleziono jedną z wielu struktur pozostawionych przez starożytną rasę Xel’Naga. Podobną do tej, którą czytelnicy mogą już znać z planety Bhekar Ro, będącej głównym tematem w powieście „W cieniu Xel’Nagi”. Tak, już na dzień dobry mamy pierwszy punkt styku, którego bym się nie spodziewał. Jak się okazuje, wielu naukowców badało już nowoodkrytą świątynię, ale nikt nie był w stanie odkryć jej tajemnic. A że te niewątpliwie muszą być skryte w mroku, Valerian nie ma wątpliwości. Dlatego właśnie zatrudnia Jake Ramseya – na pewno nie najbardziej utytułowanego archeologa, ale na pewno myślącego po swojemu. Tym razem okazuje się, że przyszły imperator trafia w dziesiątkę – profesor Ramsey po wielu próbach odnajduje wejście do centralnej komnaty świątyni i… w tym momencie tak naprawdę zaczyna się wielka podróż, tak jego, jak i czytelników.

Okazuje się, że w owej komnacie spoczywa zawieszone w „bezczasie” ciało dogorywającego protossa. Ostatnimi resztkami i siły, woli i świadomości Zamara, bo tak tej istocie jest na imię, przesyła całą swoją wiedzę i umiejętności do ludzkiego ciała, zależnego dotąd tylko i wyłącznie od wali Jake’a. Ciała, które zdecydowanie nie jest w stanie pojąć i pomieścić tego wszystkiego, co obcy byt mu chcąc nie chcąc narzucił. W całą sytuację zamieszana jest też wspomniana wcześniej R.M. Dahl, której najnowszym zadaniem jest przetransportowanie pozostającego w śpiączce profesora Ramseya do bezpiecznej placówki badawczej. Niestety, okazuje się, że tak jak na wszystkim w Terrańskim Dominium, tak i na tym łapę trzymał Arcturus Mengsk, któremu zdecydowanie bardziej zależy na zwiększeniu swoje mocy i władzy, niż na zaufaniu syna, Valeriana. Tak też panienka Dahl wraz z ledwo żywym profesorem z obcą inteligencją w swojej głowie są zmuszeni do ucieczki, pakując się regularnie w coraz większe problemy i nie wiedząc, komu mogą tak naprawdę zaufać.

Trylogia Mrocznych Templarów łączy w sobie cechy charakterystyczne dla space opery, powieści drogi i uderza czasem w klimaty bardziej kameralnego Sci-Fi. W czasie trwania podróży w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia, Jakie zaczyna coraz bliżej poznawać zamieszkującą jego umysł Zamarę. Jak się okazuje, jest ona kimś na kształt protossańskiej skarbnicy wspomnień – przechowuje ona w swoim umyśle historię całego ludu. A teraz jest zmuszona do tymczasowego wykorzystania ludzkiego organizmu, który zdecydowanie nie jest do tego przystosowany. Podczas poszukiwania rozwiązywania, profesor Ramsey robi dokładnie to, czego pragnąłby chyba każdy archeolog – poznaje wszystkie starożytne wydarzenia osobiście. Ma okazje przeżyć wszystkie najważniejsze punkty zwrotne w historii Prostossów, poznać ich pochodzenie i cel do którego dążą. Przy okazji zaczyna się przyjaźnić z Zamarą i, chcąc umożliwić przetrwanie wiedzy, która została mu ofiarowana, wspólnie z nią zaczyna szukać rozwiązania problemu.

Jak już wcześniej skrótowo o tym wspomniałem, „Dark Templar Saga” łączy się z niesamowicie wieloma elementami uniwersum StarCrafta, znanymi z gier i innych powieści. Jako się rzekło, za pośrednictwem Jake’a mamy okazję poznać bardzo szczegółowo historię Protossów wraz ze wszystkimi tymi kluczowymi wątkami, które znamy z kampanii. Wiem już, jak narodziła się wieź mentalna między wszystkimi członkami tej rasy oraz jak doszło do rozłamu, po którym narodziła się frakcja Mrocznych Templarów, wygnanych z rodzinnego Aiur. Nie dziwi mnie też, czemu jeden z budynków w pierwszym StarCrafcie nazywał się „Citadel of Adun”, gdyż Adun faktycznie był jednym z największych bohaterów w historii tego uniwersum.

Pojawiają się też liczne bardziej i mniej bezpośrednie odniesienia do wydarzeń znanych z „Wings of Liberty” i „Heart of the Swarm” czy nawet z „Punktu Krytycznego”. Dla przykładu, zostało wytłumaczone pochodzenie Tal’Darimów, odłamu Protossów, który z wielkim poświęceniem bronił Jimowi Raynorowi dostępu do relikwii, których potrzebowała Fundacja Mobieusa do pokonania Sary Kerrigan. Szczerze mówiąc, spodziewałem się nawet, że owe artefakty pojawią się bezpośrednio w trylogii i wokół nich wszystko się będzie kręcić, ale tak jednak się nie stało.

Ponownie po lekturze growego S-F pióra Christie Golden czuję się naprawdę usatysfakcjonowany lekturą. Autorka świetnie radzi sobie z tworzeniem wiarygodnych relacji między postaciami – postaciami, na których bardzo szybko zaczyna czytelnikowi zależeć. Nie jestem fanem takich rozwiązań, jak „obca inteligencja zamieszkująca ludzki umysł”, ale w tym wypadku manewr ten wyszedł nad wyraz zgrabnie i zręcznie. Obawiałem się również potencjalnego wątku miłosnego między Jake’iem Ramsyem i R.M. Dahl, który faktycznie ostatecznie się w powieściach pojawił, ale… ponownie, Golden wycisnęła z niego wszystko, co najlepsze, nie pozostawiając po lekturze smaku kompletnego banału w ustach. Innymi słowy, mamy do czynienia z serią, która da się czytać bez bólu, nie jest typową kampanią marketingową i, dodatkowo, jest prawdziwą skarbnicą wiedzy o uniwersum. Jeśli ktoś ma ochotę bardziej wejść w StarCrafta i poznać ten świat daleko ponad to, co jest prezentowane w grach, „Dark Templar Saga” jest pozycją wprost idealną. I, co więcej, nie jest to wiedza, która później kompletnie rozjeżdża się z treścią kampanii, jak to miało miejsce w przypadku „Punktu Krytycznego”. Według mnie, dla fanów, którzy mają odpowiednio lekki stosunek do „licencjaków”, ta seria to prawdziwa ziemia obiecana.

2013-05-25. Tekst napisany na zlecenie portalu Save!Project.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

0
Would love your thoughts, please comment.x