Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Call of Duty Ghosts – Pewne gry się nie zmieniają

C

Recenzowanie Call of Duty robi się z roku na rok… coraz trudniejsze. Wiem, wydawałoby się, że jest inaczej, skoro od tylu edycji dostajemy ciągle to samo. Jeśli twórcy mogą robić gry metodyką Copy’ego-Pasta, to może dałoby się tak samo produkować recenzje?

Nie do końca. Z Call of Duty związanych jest wiele zjawisk, które z roku na rok rozumiem coraz mniej.

Pies

Czego by nie mówić, bezsprzecznie wizytówką najnowszego odcinka Mody na Sukces od Activision są najlepsi przyjaciele człowieka. Nie elitarne oddziały Ghosts, nie odświeżony silnik graficzny, nawet nie Eminem, tylko właśnie te pocieszne czworonogi. I, przyznaję, że jest to element, który… ciężko będzie przebić w przyszłości. Niestety, nie pod kątem wykonania, a skrajnego absurdu, który rozłożył na łopatki wszystkie bzdury dotąd występujące w serii. Tak, to jest nawet lepsze od tej sceny, w której główny bohater wyjmuje z siebie nóż i rzuca nim w przeciwnika w ramach ostatniego zrywu waleczności.

Przejdźmy do rzeczy. Akcja Ghosts rozgrywa się gdzieś w przyszłości. Ameryka płonie, zaś, jak się zdaje, szanse na wygranie z niejaką Federacją mają jedynie tytułowe Duchy. Jest to oddział to tak elitarny, że chyba nawet sam nie wie o swoim istnieniu. Wcielając się w jednego z żołnierzy tej jednostki, będziemy skakali po różnych zakątkach świata, wykonując coraz to bardziej karkołomne zadania. W historię oczywiście wplątane są takie wątki, jak zdrada, przyjaźń czy poświęcenie za rodzinę, zaś wszystko jest oblane dosyć patetycznym sosem.

O ile z serii Modern Warfare mam jeszcze przebłyski z jakimś ogólnym sensem scenariusza, zaś ten z pierwszego Black Ops, uczciwie muszę przyznać, nawet zapadł mi w pamięci, o tyle w przypadku Ghosts mam w głowie po prostu czarną dziurę. Scenariusz osiągnął absolutne wyżyny w zakresie nieangażowania gracza w wydarzenia. Zaś posunięte do skrajności oskryptowanie, które chyba przebija wszystkie poprzednie części razem wzięte, sprawę tylko pogarsza. Miałem uczucie, że przez pierwsze pół godziny „zabawy” postacią sterowałem może przez pięć minut.

Skoro już wiecie, o czym pi razy drzwi jest gra, to pewnie się zastanawiacie – jaka w tym wszystkim rola psa? Otóż, ów pies, dzięki podłączonemu do głowy iPadowi, stanowi zdecydowanie najgroźniejszą broń w arsenale Duchów. Myślę, że gdyby mogli, to by wymienili wszystkie karabiny na czworonogi, ale Riley najwyraźniej jest ostatnim owczarkiem niemieckim na planecie, gdyż innych modeli tej maszyny zagłady w kampanii nie uświadczymy. Zna takie sztuczki, jak „waruj”, „aport”, „odgryź grdykę”, „buszuj w zbożu” czy „zabij pilota tego odlatującego śmigłowca, wyląduj i czekaj na dalsze rozkazy”.

Tak, w kampanii najnowszego Call of Duty jest scena, w której pies wskakuje do śmigłowca, zabija obsługę, ląduje i czeka, aż jego panowie łaskawie pofatygują swoje cztery litery i zapakują się do latającej limuzyny. Nasz rodzimy odpowiednik, który jeździł koleją, niestety przegrywa w przedbiegach.

Z ciekawostek: nie wiadomo, jak technologia została użyta do podłączenia psa do iPada, ale pewnie jest to jeden z ostatnich projektów Steve’a Jobbsa. I tak, imię psa – Riley – to nazwisko oryginalnego Ghosta z serii Modern Warfare. Ghosta, którego pseudonim teraz służy, jak każdy już pewnie zauważył, jako nazwa dla elitarnej, tytułowej jednostki. Maski zresztą też mają podobne.

Mimo ogólnej nuda samej kampanii, trzeba też uczciwie przyznać, że jest kilka epickich, dobrze wyreżyserowanych scen. Do moich ulubionych zdecydowanie zalicza prawie cały segment w wieżowcu, wraz z radosnym zjeżdżaniem na linach. Co więcej, wieść niesie, że są gracze, którzy… kupują Call of Duty tylko dla kampanii. Ja w to nie wierze, twórcy też nie, ale jednak liczby mówią same za siebie. Takie osoby znajdą tu to, czego szukają, jak mi się wydaje. To dokładnie ten sam styl rozgrywki, który znamy z poprzednich odsłon. Jasne, jest może jeszcze więcej skryptów, ale domyślam się, że te akurat weteranom nie przeszkadzają.

Mnogość psów

Prywatnie, tryb multiplayer jest bez dwóch zdań esencją każdego Call of Duty. Tak, co roku mało co się zmienia, nie licząc map, ale… to jest dokładnie taki model rozgrywki sieciowej, który mi pasuje. Żeby nie było wątpliwości – lubię też Battlefielda, ale szybkie, krótkie partie w CoDa zdecydowanie bardziej mi leżą. Z drugiej strony, jestem też świadomy licznych problemów, z którymi ta seria borykała się przez ostatnie lata, gdyż na ogół multi katowałem naprawdę, naprawdę długo.

Mając za sobą to wprowadzenie, pozbądźmy się od razu jeszcze jednej rzeczy z listy, czyli trybu kooperacji. Niestety, tym razem nie ma misji, które znaliśmy z kolejnych odsłon Modern Warfare. Ale! Nie ma też zombiaków, które co dwa lata przedstawiało graczom Treyarch. Jednak tryb, który trafił w to miejsce – Wyginięcie – ma zdecydowanie bliżej do tego drugiego modułu, niż do tego pierwszego. Tym razem przyjdzie nam stawić czoła przedstawicielom pozaziemskiej cywilizacji, którzy mają ochotę zrobić nam lobotomię. Podobnie jednak do zombie, jest to tryb, który mnie kompletnie przy sobie nie zatrzymał.

Dodatkiem, który dla starych wyjadaczy jest kompletnie zbędny, a który nowych do multi i tak pewnie nie zachęci, jest możliwość grania z i przeciw AI. Braki w naszym składzie uzupełniamy sztuczną inteligencją i z taką też walczymy. Pomysł ten pojawił się już w Black Ops II i… mógł tam pozostać.

I tu dochodzimy do sedna tematu, czyli właściwego trybu wieloosobowego. Żeby tradycji stało się zadość, Infinity Ward jak zwykle „odwróciło” całą masę zmian poczynionych przez Treyarch. Wróciliśmy do systemu matchmakingu znanego z serii MW, czyli wybieramy tryb, zostajemy wrzuceni do lobby i możemy głosować na jedną z dwóch map. Dołączanie do gry jest natychmiastowe, w szczególności w przypadku popularniejszych typów zabawy. W tym roku nie ma też większego problemu, by zacząć mecz ze znajomymi w naszym teamie, co bodaj w zeszłym sezonie albo dwa lata wstecz nie było wcale takie oczywiste. Cieszy mnie również niezmiernie to, że ponownie nasi towarzysze są oznaczeni na minimapie innym kolorem niż reszta zespołu.

Zniknął tryb teatru wojny, w którym można było oglądać i reżyserować powtórki z rozgrywek. Na jego miejsce… nie weszło nic. Znacznej przeróbce uległa też customizacja postaci i broni. Zniknęły tagi, które mogliśmy sobie samodzielnie składać z pomniejszych elementów i wlepiać na gnatach. Dla odmiany możemy trochę poprzerabiać swojego avatara i wybrać jeden z kilku różnych modeli żołnierza.

Pojawił się nowy system budowania najemnika, w którym możemy wybrać więcej niż trzy cechy dodatkowe na raz. Mamy do dyspozycji 10 punktów, zaś poszczególne perki są wycenione od 1 do 3 oczek. Szybsze przygotowanie broni do strzału po sprincie jest za jeden, zaś dodatkowy gadżet przy głównej giwerze za trzy. Możemy wybrać sobie absolutnie dowolną konfigurację, póki mieścimy się w puli dostępnych punktów. Niestety, w przeciwieństwie do Black Ops II, nie możemy sobie wymienić zapasowego pistoletu na granat etc.

Pewnym novum jest też sposób odblokowywania i cech, i ekwipunku. Jeśli będziemy młócili wystarczająco długo, wszystko stanie się dostępne samo z siebie. Możemy jednak ten proces przyśpieszyć, zużywając „punkty oddziału” i kupując dostęp do wybranego sprzętu natychmiast. Początkowo czułem się trochę pogubiony w tym koncepcie, ale dosyć szybko się przyzwyczaiłem.

W tym miejscu warto nadmienić, iż… zarówno „punkty oddziału”, jak doświadczenie zbiera się relatywnie wolno. W poprzednich odsłonach CoDa po takim czasie zabawy (około 20 godzin w samym multi), miałbym już pierwszy prestiż. Teraz? Dobiłem ledwo do 30 poziomu, mimo że mecze często kończę w górnej części peletonu, z kilkoma tysiącami PeDeków na koncie.

Do puli trybów znanych i lubianych, takich jak deathmatch, drużynowa odmiana tegoż, dominacja i czy kill confirmed, doszło kilka nowych propozycji. W „błysku” musimy przebić się do pozycji wroga i przejąć jego punkt kontrolny – to taka odmiana capture the flag, tylko że bez samej flagi. „Zarażeni” wrzucają do naszej grupy zdrowych ludzi jednego biedaka z wirusem, nożem i chęcią mordu. Każdy zasztyletowany zostaje zakażony szaleństwem i zaczyna polować na swoich kolegów po fachu. Wygrywają „zdrowi”, jeśli odpowiednio długo wytrzymają, albo „chorzy”, jeśli wytłuką wszystkich co do nogi. Z kolei „nakręcony” jest wymysłem, najwyraźniej, jakiegoś fana filmów z Jasonem Stathamem. Po zabiciu przeciwnika pęka nam żyłka – albo ubijemy kolejnego nieszczęśnika w ciągu 30 sekund, albo wysiądzie nam koło zamachowe w sercu. Żeby zrównoważyć potrzebę pośpiechu, dostajemy cały zestaw perków odpowiedzialnych za bardziej dynamiczne poruszanie się po polu bitwy. Do pakietu dochodzi też „ścigany”, w którym, niczym Harrison Ford, zaczynamy z ograniczonymi zasobami i musimy przejmować zrzuty militarne ONZ w celu dozbrojenia się. na deser zostało zaś „znajdź i uratuj”, które jest po prostu wariacją na temat „znajdź i zniszcz”. Podnosząc nieśmiertelniki naszych poległych kompanów umożliwiamy im odrodzenie się przed końcem „tury”.

Ze wszystkich powyższych mi osobiście najbardziej do gustu przypadli „zarażeni”, w szczególności jeśli ma się zgraną drużynę. Natomiast największym hitem w internecie jest chyba „nakręcony” ze względu na relatywnie najszybsze zdobywanie punktów doświadczenia (póki jesteście na haju, każde frag liczy się dwukrotnie).

Tak jak to zwykle bywa w przypadku Infinity Ward, tak i w tym roku jestem zdania, że ich mapy mają jakąś taką naturalną dynamikę, której czasem brakuje w lokacjach przygotowywanych przez Treyarch. Choć, muszę to też uczciwie przyznać, tym razem granica między tymi dwiema firmami dosyć mocno się zatarła. BO2 miało solidny zestaw map, zaś te w Ghosts mocno się zmieniły w stosunku serii Modern Warfare. Co do zasady są większe i mniej „skanalizowane”. Kulkę można zarobić dosłownie z każdej strony, zaś nauczenie się układu pomieszczeń zajmuje zdecydowanie więcej czasu.

Ze wszystkiego, co opisałem powyżej, cieszy mnie najbardziej natomiast to, że… to jeden z bardziej dopracowanych multiplayerów ze wszystkich odsłon serii Call of Duty, a przynajmniej od czasu pierwszego Modern Warfare. Oczywiście, jest to wrażenie bardzo subiektywne, ale mam uczucie, że twórcy z IW zaadresowali większość problemów, które mnie – jako niedzielnego wojownika – drażniły. Atak nożem przestał być narzędziem ostatecznej zagłady, granatniki przestały być jedyną słuszną bronią do wyboru, zaś trzymanie dwóch gnatów równocześnie nadal daje wielką frajdę, ale straciło na skuteczności. Oczywiście, inni gracze mogą być zirytowani np. faktem zniknięcia serwerów, które były przecież w obu Black Opsach. Mam to szczęście, że mnie to akurat nie drażni.

Nowe umaszczenie?

Choć twórcy chwalili się, że Ghosts będzie działało na nowym silniku, to… cóż, na owym chwaleniu się sprawa stanęła. Faktycznie, wizualna strona gry uległa poprawie w stosunku do poprzedników i na maksymalnych detalach wszystko wygląda zaskakująco ładnie i świeżo. Niestety, tak przecież obiecane i wyczekiwane przez graczy zmiany w zniszczalności terenu… wcale nie nadeszły. Owszem, często coś wybucha, ale wszystkie te zdarzenia, jak to zwykle w Call of Duty bywa, są oskryptowane.

W single’u jest to obojętne, ale w multi miałem niestety trochę zbyt wiele sytuacji, w których nie udało mi się kogoś dorwać, ponieważ schował się za kawałkiem dykty. Co ciekawe, jeśli twórcy akurat o tym pomyśleli, to część takich elementów da się przestrzelić. Niestety, dla kontrastu zdarzają się też Ażurowe Płotki Większej Niezniszczalności, za którymi każdy terrorysta jest bezpieczny.

Wypada mi też napisać o problemach, które gra miała na starcie, a których część dotąd nie została wyleczona. Z rzeczy, które dotknęły mnie, wymienić mogę tylko lekkie – choć odczuwalne – lagi w multi. Około czterech dni po premierze wyszedł jednak patch, który kompletnie rozwiązał tę dolegliwość. Większy zgryz mieli gracze, którzy nie posiadają 6 gigabajtów RAM-u w swoich maszynach. Mimo że gra – jak zmierzyli fani – zużywa w porywach do 2 GB, jeśli nie ma się przynajmniej trzy razy więcej, to i tak się zabawy nie rozpocznie. Jest to o tyle dziwne zagranie, że, dzięki staremu silnikowi, Call of Duty nadal jest grą, którą jest w stanie przeliczyć bardziej zaawansowany model lodówki. Sam mam trzyletni sprzęt, który dawał mi 60 FPS-ów przy wysokich/ultra ustawieniach graficznych.

Zabawne jest to, że o grze, która co roku jest prawie taka sama, można bez problemu napisać ścianę tekstu. Choć często zmieniają się tylko detale, mają one bardzo duży wpływ na radość z gry. I tu nowe Call of Duty wypada naprawdę dobrze w moim rankingu, gdyż zmiany w multi idealnie mi pasują. Z drugiej strony, masa graczy będzie miała pewnie dokładnie odwrotne odczucia, gdyż zniknęły bajery z Black Ops II, które lubili.

Dlatego też oceniając ostatecznie Ghosts trzeba rozbić całość na kilka mniejszych części, zależnych od różnych grup graczy. Sam patrzę praktycznie tylko na tryb wieloosobowy i dla mnie jest to… całkiem mocna dziewiątką. Tego oczekiwałem. Pozostali gracze, którzy też chcieli tylko multi, muszą skorygować sobie ten stopień o poszczególne detale, które opisałem powyżej. Z kolei sama kampania to dla mnie coś w okolicy kiepskiej piątki, oczywiście też w dziesięciopunktowej skali. To wiejący nudą jeden wielki skrypt, który raz na godzinę ma „swój moment”. Ale! Skoro są gracze, którzy tylko dla single’a wydają co roku te 100-200 zł to… dla Was to jest mocne 10/10. Serio, tu jest wszystko – wiadra skryptów, multum nie zapadających w pamięci postaci i nawet pies latający helikopterem. A co z ludźmi, którzy faktycznie oczekiwali czegoś nowego w tej skostniałej serii? Cóż, i tu jest zgryz. Faktycznie, pewne aspekty uległy odświeżeniu, ale… tak naprawdę zmieniło się – i to też tylko marginalnie – samo opakowanie. I to nadal to samo Call of Duty, które, za swoją niekończącą się wtórność zasługuje na jakieś 4-5/10. Co zaś otrzymujemy po uśrednieniu? Solidną siódemkę i… wydaje mi się, że to faktycznie jest jakiś kompromis w ocenie Ghost. Na prawdziwie nowatorską, oryginalną odsłonę przyjdzie nam jeszcze poczekać. Przynajmniej rok.

2013-11-10. Tekst został napisany na zlecenie portalu Save!Project

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

0
Would love your thoughts, please comment.x