Tak jak twórcom „Białego Orła” trochę się zeszło z opublikowaniem czwartego zeszytu przygód wykreowanego przez nich superbohatera, tak mi trochę się zeszło z napisaniem o nim. Ale już się śpieszę, już nadrabiam – gdyż warto, gdyż jest o czym pisać, gdyż „Biały Orzeł” bardzo szybko się zmienia i to na lepsze. Przejdźmy więc do rzeczy!
Pierwsze zmiany widać gołym okiem – między innymi, zmieniła się cena i teraz wynosi niecałą „dyszkę”. Czyli zainwestowanie w polską twórczość stało się jeszcze łatwiejsze. Po drugie, zmieniła się osoba odpowiedzialna za kolory i teraz jest to niejaki Rex Lokus, który jest znany między innymi ze współpracy z DC Comics. Szczerze mówiąc, nie potrafiłem docenić tej zmiany, dopóki nie porównałem sobie starszych numerów z nowszymi i powiem Wam: skok jakościowy jest niesamowity. Choć jak sami twórcy twierdzą, druk numeru wyszedł trochę ciemniejszy, niż miał być w zamyśle, więc to znaczy, że może być jeszcze lepiej (i będzie, jeśli dojdzie do dodruku – a to już w rękach kupujących).
Po wczytaniu się, okazało się też, że znacznemu ulepszeniu uległy dialogi. Są po prostu lepsze, autorzy najwyraźniej zaczynają się wyrabiać w tym, co robią. I, szczerze mówiąc, postępy są bardzo szybkie – to dopiero czwarty zeszyt, a już widać poważny skok jakości.
Jeśli czwarty zeszyt „Białego Orła” ma z czymś problemy, to chyba tylko ze scenariuszem. Ponownie dzieje się bardzo dużo – zbyt dużo, jak dla mnie. Pojawiają się dwie nowe postaci, które najwyraźniej z czasem mogą tworzyć „obsadę pomocniczą” – są to Obywatel i Syrena (tak, ta warszawska). Do tego dochodzą też nowi przeciwnicy oraz masa zamieszania w stolicy. Co prawda, świetnie to koresponduje z tytułem tej dwuzeszytowej opowieści – „Wielka draka w stolicy” – ale tak jak napisałem: wszystko dzieje się dla mnie trochę za szybko. Gdyby to był koncert życzeń, chciałbym po prostu, żeby wydarzenia trochę zwolniły i żeby całość kładła większy nacisk na przybliżenie czytelnikowi nowowprowadzonych postaci.
Po kolejnym zeszycie, podtrzymuję swoje niemalejące zainteresowanie „Białym Orłem” – to świetny projekt, który, według mnie, ma szansę przybliżyć tematykę komiksową polskim czytelnikom. Sam jestem jedną z takich osób, które zaczęły przygodę z polskimi opowieściami obrazkowymi właśnie od przygód Aleksa Poniatowskiego i, co tu wiele mówić, bardzo dobrze na tym wyszedłem. Dlatego też zachęcam do kupowania i wspierania twórców – według mnie, naprawdę warto.
Na deser dodam, że zarówno czwarty zeszyt „Białego Orła”, jak i zintegrowane wydanie pierwszych trzech komiksów, czyli „Pierwszy lot” są do zgarnięcia w Akcji „Cała Polska pisze o komiksach”. Zachęcam do udziału!
Woah! Skok graficzny jest astronomiczny! Poprzedni też mi pasował, ale to…: D
Co nie? Jestem strasznie ciekawy, co będzie dalej z komiksami o Białym – twórcy galopują w postępach. :]
Jeszcze 6 numerów, i dostaniemy poziom typu „Hellraiser’a” czy „Killing Joke” 🙂
Ostatnio coraz więcej o „Hellraiserze” słyszę – warto przeczytać? :]
Powiem tak – sam film 'Constantine” bazujący na komiksie był bardzo dobry, a nie umywa się do oryginału.
Mi „Constantine” za bardzo nie podszedł, kiedy go oglądałem te… całkiem sporo lat temu. Ale z drugiej strony – wtedy miałem też trochę inne podejście do filmów. ;-]
No właśnie!
Bardzo mi brakowało jakiegoś wyjaśnienia skąd kto się bierze. Prawdopodobnie chłopaki byli pewni, że wszyscy znają syrenkę to i tłumaczyć skąd ma nogi zamiast ogona i zakryte cycki tłumaczyć nie trzeba 🙂 A gdzie jej miecz i tarcza? A mogła być z niej taka nasza Wonder Woman. Ech!
Czekam
Łukasz
Trafne spostrzeżenie – skoro już syrenka, to mogła by być taką swoistą amazonką, z tarczą i mieczem.
Korzystając z okazji – witam na blogu, to, jak mi się zdaje, Twój pierwszy komentarz u mnie. :-]
Dobry 🙂
Pierwszy a i nie ostatni. Ciekawie tu się pisze 🙂
Dzięki, miło mi to słyszeć (czytać). ;-]
Ciekawe czy przeciętny amerykański czytelnik komiksów podobnie odbiera Kapitana Amerykę jak ja Bialego Orła?
To jeszcze pozostaje pytanie, jak Ty odbierasz Białego Orła? Z Twojego komentarza to za bardzo nie wynika. :]
I witam na blogu, zdaje się, że to Twój pierwszy komentarz. :]
Nie moge za bardzo sie wypowiadać, komiksu nie czytałem. Przekartkowalem tylko w księgarni i niestety przypomniały mi sie lata ’90 w 2013. Rysunki wydaja mi się strasznie „sztywne” a historia (zaslyszana z recenzji) „oklepana”. Patryjoci się nie golą aby wyglądać bardziej męsko w czerwono-białym trykocie… (ze skrzydełkami). Pozostaje mi mieć nadzieję, że nie należę do grupy docelowej. Gdzie jest mój Delorian – czy jak to się tam pisze…
Cóż, taka konwencja – przyznałem, że sam dałem się jej kupić, może też dlatego, że chciałem się dać. Ale rozumiem, że może nie podejść i w kontekście Twojego wcześniejszego pytania – tak, przypuszczam, że takie podejście może mieć wielu amerykańskich czytelników w odniesieniu do Kapitana Ameryki.
A jeśli chodzi o Deloriana – rozumiem, że nawiązujesz do podróży w czasie? ;-]
Czytałem dzisiaj w empiku 4 numer i naprawdę skok jakościowy o ile PL to dla mnie nieczytelny gniot co nieźle wyraziłem w konkursowym tekście. O tyle nowy numer ma lepszą narrację i lepsze rysunki(2 stonny kadr z BO na dachu rules), czuć na odległość było klimat street levelu. Kupiłbym gdyby nie był to podniszczony jedyny egzemplarz. Mam nadzieję że poziom się utrzyma i będzie można z czystym sumieniem kupić następny integral w dalekiej przyszłości.
Cóż, cieszę się, że widzisz postęp – w szczególności, że pamiętam, jak mocno Ci nie podchodził „Biały Orzeł”. :]