Kiedy reaktywowałem swoją stroną, napisałem, że przerwa była spowodowana m.in. pracą nad czymś dłuższym. Dużo dłuższym. Podzieliłem się już z Wami moją pierwszą bajką dla dzieci, o Chomiku Minimaliście. Ale to nie było to „długie coś”, nad którym pracowałem przez prawie dwa lata. Dziś z kolei chcę Wam po raz pierwszy zaprezentować opowiadanie spod mojego pióra (no, spod moich palców uderzających w klawiaturę). Nosi tytuł „Adrenalina” i napisałem je na konkurs „Stulecie polskiego kryminału”.
Mamy już w takim razie dwa z trzech elementów zawartych w tytule tego tekstu. Jest „Adrenalina”, jest i konkurs literacki. Ale co do tego wszystkiego ma znany, lubiany, poczytny i wielokrotnie nagradzany autor kryminałów, Robert Małecki? I czy to opowiadanie jest tym „długim cosiem”, nad którym pracowałem przez dwa lata?
Chcecie się przekonać? To zapraszam dalej.
Zanim przejdę do odpowiedzi na te pytania, odrobina tła historycznego. Otóż, gdzieś dwa lata temu dostałem cynk od dobrej koleżanki – Gosi, która pomogła mi też niesamowicie przy „Chomiku Minimaliście” – że niedługo będzie miał miejsce konkurs literacki „Stulecie polskiego kryminału” z okazji (też) stulecia polskiej policji i, co za tym idzie, rodzimej kryminalistyki. Konkurs był organizowany przez fundację Niepodległa, w tym przez pisarkę, autorkę kryminałów Anne Bińkowską.

Nigdy nie byłem typem osoby, która dużo by startowała w konkursach. Moja styczność z wszelkimi zawodami skończyła się dosyć wcześnie. Miałem lat naście i uznałem, że nie chcę dalej brnąć w, nazwijmy to, półzawodowe judo (kiedyś latałem na pięć treningów w tygodniu). Nie jestem fanem współzawodnictwa, ale w tym wypadku… Tak się składało, że Annę Bińkowską znałem już z jej powieści „Tu się nie zabija”, która bardzo mi się podobała. Z kolei w jury zasiadał m.in. Robert Małecki, autor takich kryminałów, jak „Skaza” czy „Zadra”. A ostatnio spod jego pióra ukazała się „Żałobnica”. Co więcej, ten sam Robert Małecki miał też poprowadzić kurs literacki dla chętnych. A ja z kolei byłem ciekawy, jak stoję ze swoim warsztatem pisarskim. Chciałem zobaczyć też, czego mogę się dowiedzieć na kursie prowadzonym przez autora, który osiągnął już naprawdę wiele.

Tak jak wspomniałem – współzawodnictwo to nie moja bajka, ale w tym konkursie chciałem wziąć udział. Czułem, że będę mógł się naprawdę dużo dowiedzieć, nauczyć.
I powiem Wam – dobrze czułem!
Już na samym kursie literackim, prowadzonym przez Roberta Małeckiego, dowiedziałem się masy ciekawy rzeczy o tym, jak podejść do pisania takiego opowiadania. Robert mówił o konstrukcji kryminału, bohatera, o kluczowych aspektach, na których należy się skupić i… przede wszystkim, odpowiadał na pytania. Wnikliwie, wyczerpująco z wielką cierpliwością do pytających (czyli często: z wielką cierpliwością do mnie). To jest coś, czego nie da żadne on-line’owe szkolenie. Dodatkowo, atmosfera była bardzo kameralna, co sprzyjało wchodzeniu w takie dyskusje z autorem. Zresztą, nie tylko dyskusje – w przerwie i na koniec spotkania można było podejść zarówno do Roberta Małeckiego, jak i Anny Bińkowskiej, i po prostu porozmawiać (i dostać autograf!).

W konkursie można było napisać opowiadanie w jednej z trzech kategorii: kryminał sprzed stu lat, współczesny lub za sto lat. Jednym z wyzwań tego konkursu było dla mnie to, że… na dobrą sprawę kryminały to nie moja bajka. Za to szeroko-pojęta fantastyka (fantasy, S-F i horror) już tak. Dlatego postanowiłem poratować się trochę tematycznie i natychmiast zdecydowałem się na ramy czasowe „za sto lat”. Było też o tyle łatwiej, że podczas wspomnianego kursu mogłem z Robertem Małeckim przedyskutować parę koncepcji, dzięki czemu nie wpadłem już na dzień dobry w kilka pułapek.
Usiadłem do pisania opowiadania, które finalnie zatytułowałem „Adrenalina”. Tak jak się spodziewałem, elementy kryminału były dla mnie największym kłopotem. W efekcie wyszedł mi bardziej policyjny akcyjniak S-F niż ów kryminał. Długo też walczyłem z limitem znaków (bodaj 31.000 jeśli dobrze pamiętam). Pisałem cały czas z tym ograniczeniem w pamięci, a i tak miałem do zgolenia chyba ze 2.000 znaków. W pewnym momencie miałem wrażenie, że szybciej usunę sobie dwa żebra niż kilka zdań. Ale jakoś poszło. Doprowadziłem tekst do takiego stanu, że spełniał wymogi konkursowe i wysłałem.
Powiem tak, sukcesów konkursowych nie było. :-] Zgłoszeń była masa, nie brakowało tekstów dużo lepszych od mojego.
Celowo jednak piszę o „sukcesach konkursowych”, ponieważ inne sukcesy już owszem były. Po pierwsze, w ogóle skończyłem tekst! I to nie w moich klimatach, z limitem znaków. Trzeba się umieć docenić – byłem z siebie bardzo zadowolony, że udało mi się podjąć wyzwanie i wytrwać w nim do końca.
Drugi sukces wynikał z tego, że tak sobie pomyślałem… Z Robertem Małeckim świetnie się rozmawiało na kursie literackim. Może mnie pamięta? I może pamięta mój tekst? Więc napisałem maila i… dostałem odpowiedź! Dowiedziałem się, jakie problemy miało moje opowiadanie! To jest po prostu bezcenne dla początkującego autora! Zresztą, chyba dla każdego autora. A całość swojego maila Robert Małecki podsumował tak:
– Robert Małecki
Ale pisz dalej, bo dryg do tego masz. Więc warto się wysilać!
I tak oto ten dzień zapisał się w mojej pamięci, jako „Dzień, w którym Robert Małecki powiedział mi, że mam dryg do pisania”!
Chciałem się z Wami podzielić i tą historią, i moim opowiadaniem. Jeśli tylko macie ochotę, „Adrenalina” jest dostępna na mojej stronie. Będzie mi przemiło, jeśli zostawicie pod opowiadaniem parę słów komentarza!
Pamiętajcie, jeśli na czymś Wam zależy – na przykład na pisaniu – to po prostu to róbcie. Ile tylko starczy Wam czasu i sił. Nie zawsze będziecie mogli siedzieć przy tym, ile chcecie, ale żadna z poświęconych chwil nie pójdzie na marne. Zaczniecie dostrzegać okazje do rozwoju tam, gdzie nigdy wcześniej byście ich nie wypatrzyli.
Możecie pisać tylko w drodze do pracy? Róbcie to! Kto powiedział, że zawsze musi być to zaciszny gabinet pośród górskich lasów? Stephen King szlifował „Carrie”, siedząc na pralce w pralni, w której pracował, by utrzymać rodzinę. Podchodźcie na targach, warsztatach i spotkaniach do autorów, których lubicie i cenicie. Zadawajcie pytania, bierzcie udział w szkoleniach, w konkursach. Na ogół pewnie nie dostaniecie odpowiedzi. Na ogół pewnie nie wygracie. Ale raz na jakiś czas traficie na kogoś tak życzliwego, jak właśnie Robert Małecki. I za każdym jednym razem, kiedy się uda, będziecie szczęśliwi i bogatsi o nową wiedzę. Zresztą, jeśli potraficie podejść ze zdrowym dystansem do tego, co robicie, to z każdej „porażki” też wyciągniecie niesamowite pokłady wiedzy.
A jeśli macie ochotę podzielić się swoimi pracami – niezależnie od tematyki i techniki – to wrzucajcie linki w komentarzach pod tym tekstem. Pocieszmy się razem. :-] Ja z kolei będę chciał się niedługo z Wami podzielić w końcu radochą z tego, nad czym tak siedziałem przez te dwa lata.
PS: Tak to totalnie na marginesie, nawiązując do „Dnia, w którym Robert Małecki powiedział mi, że mam dryg do pisania”. W swoim życiu, nie tak dawno temu, miałem też dzień, który przeszedł do (mojej) historii, jako „Dzień, w którym Pudzian liczył mi powtórzenia”. Poniżej laurka z tego wspaniałego wspomnienia.
