Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Burleska – tak powinno wyglądać każde muzyczne show

B

Kocham filmy muzyczno-taneczne i się z tym nie kryję, ani się tego nie wstydzę. Z chęcią chodzę na wszlekie „Step upy” i „Street Dance’y”, pod warunkiem, że nie mają zbyt rozbudowanej fabuły, ale za to są naszpikowane efekciarskimi choreografiami i miłą dla ucha muzyką. Nie było dotąd jednak naprawdę dobrej produkcji w klimatach nie tylko tanecznych, ale również wokalnych. Nie było do dziś, a raczej do dnia premiery „Burleski”.

Historia jest bardzo prosta. Poznajemy Ali (Christina Aguilera) dokładnie w momencie, kiedy postanawia zerwać ze swoim szarym, podmiejskim życiem i pracą za ladą. Wyjeżdża do Los Angeles, żeby skorzystać z talentów, którymi została obdarowana – innymi słowy: chce tańczyć i śpiewać na estradzie. Dowolnej estradzie, na początek może być wszystko. O pracę nie jest łatwo, ale ostatecznie udaje jej się zahaczyć w lokalu o wdzięcznej nazwie „Burleska”, będącej czymś na kształt nocnego klubu dla dżentelmenów.

Zadaniem dziewczyn jest, owszem, rozpalanie męskich zmysłów, ale nie w stylu, do jakiego przyzwyczaiła nas Demi Moore w swoimi „Striptizie”. Nasza bohaterka zaczyna się piąć na szczyt lokalnej hierarchii ważności pod czujnym okiem Tess (Cher), która z kolei walczy z kapitalistycznymi krwiopijcami, próbującymi odebrać jej lokal.

Innymi słowy, jest to opowieść rodem z filmu, który był u nas znany pod tytułem „Just dance”*. Skąd więc bierze się różnica, że „Just dance” było totalną szmirą pierwszej wody, a „Burleska” zasługuje na najwyższe noty. Otóż, omawiana prosta historia została opakowana w naprawdę sprawnie napisany i błyskotliwy scenariusz. Owszem, momentami można mieć wrażenie, że motywacje niektórych postaci są wątpliwe, ale to nie ważne – grunt, że sam scenariusz eksponuje seksowne choreografie oraz genialne głosy Aguilery oraz Cher.

Właśnie, wymienione przed chwilą dwie panie są kolejnymi powodami, dla których „Burleska” jest po prostu rewelacyjna. Zamiast zatrudniać świetne aktorki, zatrudniono świetne piosenkarki, które przy okazji całkiem nieźle grają (zresztą, Cher akurat ma za sobą całkiem sporą karierę na srebrnym ekranie). I tak powinno być zawsze. To jest błąd, który popełnili twórcy polskiego „Kochaj i tańcz”, którzy w głównych rolach obsadzili aktorów, a nie tancerzy. I to kiepskich aktorów, zaś jedna z zatrudnionych tancerek, Iza Miko, prawie nie tańczyła. Ale to temat na inny materiał. Grunt, że twórcy „Burleski” podeszli do tematu od dobrej strony i zatrudnili właściwe osoby na właściwe stanowiska. Ba, zwerbowali nawet Stanleya Tucciego – mojego ulubionego aktora drugoplanowego, który, jak to mu się często zdarza, dostał rolę osoby o niekonwencjonalnej seksualności.

„Burleska” jest wypchana po brzegi właśnie tym, co lubię – efekciarstwem. Choreografie są rewelacyjne i po prostu nie pozwalają oderwać wzroku od ekranu. Co więcej, w przeciwieństwie do filmów, skupiających się tylko na tańcu, tu mamy jeszcze dwa genialne głosy, które jeszcze bardziej podkręcają temperaturę. Jeśli lubicie takie klimaty, to „Burleska” jest dla Was pozycją po prostu obowiązkową! Dodam też, że jeśli słuchaliście już muzyki z filmu, to miejcie świadomość, że w połączeniu z tańcem i wyszukanymi choreografiami, brzmi ona jeszcze lepiej. Złoty Glob dla najlepszej piosenki filmowej zdecydowanie był zasłużony – szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, że jakakolwiek inna produkcja mogłaby go zgarnąć.

*Jest to intrygujący przykład kreatywnego tłumaczenia z angielskiego na angielski przez polskich tłumaczy – film w oryginalne nosił tytuł „Make it happen”.

Subscribe
Powiadom o
guest

3 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Nyantara
14 lat temu

Moja przygoda z Burleską zaczęła się od ścieżki dźwiękowej (zresztą wiele filmów znam od strony muzycznej – a samych w sobie nawet nie widziałam). O ile filmu dalej nie widziałam (choć dla efektów wizualnych wiem, że warto) to muzykę mogę zdecydowanie polecić. Nieomal czuje się te sceny filmowe w rytmach muzyki.
Trochę się przeraziłam w pierwszej chwili gdy dowiedziałam się, że w filmie gra Cher i Aguilera. Cher w końcu znana jest od strony „najgorzej ubranej kobiety”. A Aquilera kojarzyła mi się zawsze z plastikiem – mimo tak potężnego głosu jej piosenki wszystkie jak jedna mają czyszczone elektronicznie głosy. Dla kogoś ze słuchem muzycznym jest to strasznie denerwujące.
Zobaczymy czy zmienię poglądy po obejrzeniu filmu 🙂

trackback
10 lat temu

[…] filmu) oraz subtelny humor, to wychodzi według mnie recenzja idealna. No i jeszcze pochwalił Burleskę! Wierzcie mi, niewielu mężczyzn jest do tego […]

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

3
0
Would love your thoughts, please comment.x